I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

poniedziałek, 12 lipca 2010

nie martw się

Znalazłam! Znalazłam odpowiedź na wszelakie wątpliwości, jakim dałam wyraz w poprzednim poście.
Módl się, żyj nadzieją, i nie martw się.
A jeśli chodzi o mnie, to przede wszystkim to ostatnie. Nie martw się. Nie martw się tyle o siebie, a jakoś pójdzie. Mniej negatywnych myśli poświęcaj sobie, żyj nadzieją. Nie jesteś sama i najważniejsza, są ludzie obok, z którymi możesz porozmawiać (kto by się tego spodziewał!), którym nawet możesz pomóc rozmową! (a tego? a tego kto? ha?)
Tak więc jest dobrze. Hasło "nie martw się" postaram się też realizować w odniesieniu do nadchodzącego wyjazdu do Taize. Martwię się przede wszystkim swoimi zdolnościami językowymi. Jedyny kontakt z językiem angielskim w tym roku - oglądanie "Gilmore Girls" w oryginale, hm. U nas, na UMK, nie doświadczysz na pierwszym roku zajęć z języka! Nie wiem, czy to normalna praktyka, na ilu uczelniach jest podobnie, ale wiem, że są takie, gdzie na pierwszym roku języka można się uczyć. Tak czy siak, uważa się najwidoczniej, że ci wszyscy, którzy właśnie zdali maturę, i u których umiejętności językowe są z tego powodu w szczytowej kondycji, wcale nie muszą ich dalej pielęgnować. Dostajemy więc, wraz ze studencką legitymacją (chciałoby się dopisać "i indeksem", ale indeksów na UMK też już nie doświadczysz) gratisowo rok przerwy w nauce języka. Oczywiście, można zapisać się do szkoły językowej, ale nie każdego na to stać. Mnie nie stać, a nie chciałam też wyciągać rodziców. Oczywiście, można też uczyć się samemu, ślęczeć nad gramatyką i słownictwem w zaciszu swojego pokoju, ale nie każdy ma w sobie tyle samozaparcia. Ja nie mam. Oglądałam więc w ciągu tego roku "Gilmorki", łudząc się, że przyniesie mi to pożytek i nie stracę zupełnie kontaktu z językiem angielskim. I z rozumieniem może nie będzie źle, gorzej pewnie z tzw. "tworzeniem własnych wypowiedzi". Ale nie martwię się, no. W myśl swojej nowej filozofii życiowej.

sobota, 3 lipca 2010

sezamie otwórz się

Nie wiem, co i kiedy spowodowało, że zamknęłam się w sobie. Może byłam taka od zawsze. Nie potrafię jednoznacznie podać jednego zdarzenia z dzieciństwa czy też jakiegokolwiek innego okresu życia (ale czy ja już zakończyłam dzieciństwo?), który mógł mieć na to wpływ. Chociaż... No, były takie sprawy, które wolałam zachować tylko i wyłącznie dla siebie, i jakakolwiek bliskość mogłaby sprawić, że wypłynęłyby one na wierzch, a tego nie chciałam. Więc gdzieś tam kiedyś zamknęłam się w sobie. Nawiązywane relacje były płytkie (jak PCV, powiedziałby Fisz), powierzchowne, ulotne. Mam nadzieję, że to się zmieniło na lepsze, i zmienia się nadal. Ale to szczelne zamknięcie się wciąż ma na mnie wpływ. Mam wrażenie, że moje przemyślenia czy refleksje są tak banalne, że nie wypada się nimi z nikim dzielić. Nawet teraz, gdy siedzę i piszę, a w głośnikach Lech Janerka śpiewa, że on i tak wynaturzy się jak balon. Daj mi temat, to coś ci powiem, temat się pojawił, więc piszę. Ale boję się otworzyć. Jest trochę tak, że jak już się otworzę, to dochodzi do jakiejś dekonstrukcji tego, co w środku, tego, czego część właśnie ujrzały czyjeś oczy. I bywa, że boli. Bezpieczniej zamknąć się szczelnie w próżniowym pudełku. Co tam? Nic.
Temat oczywiście w nawiązaniu do zbliżających się rekolekcji. Będzie trzeba się otworzyć. Na ile się otworzysz, tyle otrzymasz. Rok temu starałam się otworzyć, i bolało. Od tego czasu otwierania się było więcej, może nie będzie tak bolało tym razem. Może trochę do tego dojrzałam. W zeszłym roku jechałam z ważnym problemem do rozwiązania, i rozwiązanie przyszło. Może teraz nie będzie tak bolało. Tak czy inaczej, będzie pięknie. Mocno w to wierzę.