I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

środa, 8 grudnia 2010

dramat w czterech aktach

Błędne koło.
Dramat w czterech aktach.

Osoby:
pani od technologii informacyjnej
pani od WF
pani w dziekanacie
pani w sekretariacie
studentka dwóch kierunków, będąca symbolem każdego studenta (mimo iż nie odzywa się w żadnej scenie, jej obecność jest niezbędna i bardzo wymowna)



Akt I
pani od technologii informacyjnej, studentka dwóch kierunków, będąca symbolem każdego studenta

Pani od technologii informacyjnej: Jeśli ktoś z państwa potrzebuje zaświadczenie, że był na naszych zajęciach, to możemy je napisać.



Akt II
pani od WF, studentka dwóch kierunków, będąca symbolem każdego studenta

Pani od WF: Nieobecność z powodu TI usprawiedliwiam, jeśli jest zaświadczenie z dziekanatu wydziału, na którym pani studiuje. I tylko takie się dla mnie liczy, bo tylko dziekanat ma prawo coś takiego wystawić.



Akt III
pani w dziekanacie, studentka dwóch kierunków, będąca symbolem każdego studenta

Pani w dziekanacie: Ja nie mogę czegoś takiego wystawić, bo my nie mamy list osób zapisanych na zajęcia danych grup. Proszę iść do sekretariatu, oni to mają.



Akt IV
pani w sekretariacie, studentka dwóch kierunków, będąca symbolem każdego studenta

Pani w sekretariacie: Ale ja nie mogę tego pani wystawić, nie mamy takich list. Jedyną osobą, jaka może pani coś takiego zaświadczyć, jest osoba, która prowadziła zajęcia z TI.

Koniec.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

rękawiczki

Myślę sobie, że jakby tak pozbierać wszystkie pogubione na mieście rękawiczki, te jeszcze w śniegu i błocie, i te pozostawione w miejscach "widocznych", więc jakby je tak pozbierać wszystkie wszyściuteńkie, to by się zebrała spora kolekcja, i na pewno kilka dość dobrze dobranych par by się udało z nich wyswatać.

wtorek, 30 listopada 2010

Naciski naciski! A przecieki?

Wczoraj - dzień przecieków.

Przeciekał mi termos, na szczęście naprawił go Dziadek. Wiecie, jaka to radość, mieć takiego Dziadka, co wszystko naprawi?

Przeciekał mi termofor. Chyba. Włożyłam go słuchając pewnej rady w worek foliowy, żeby mi łóżka nie zmoczył, ale chyba nie było to konieczne, bo nic z niego już nie wyleciało. Dziwne.

Przecieki z Wikileaks głównym tematem w mediach.


(I zdążyłam, zdążyłam w listopadzie!)

czwartek, 14 października 2010

Dlaczego?

1.)
- Co czytasz za kserówki?
- Nie martw się, to na mój drugi kierunek.
- A co jeszcze studiujesz?
- Kulturoznawstwo.
- Dlaczego?

2.)
- A bo, ciociu, ja teraz wzięłam drugi kierunek, i mam teraz dużo więcej zajęć.
- No proszę, a jaki?
- Kulturoznawstwo.
- I co po tym?

A to takie fajne studia!

środa, 13 października 2010

Wyjście z podziemia

"A ja bym tak chciał, fajnie, spędzić sobie 2 miesiące tylko z kolegami pod ziemią."

"Dobrze, że ich już wyciągają, bo mam całą listę osób, które bym wysłał tam pod ziemię."

Listy osób nie podam ;)

sobota, 9 października 2010

słomiany zapał

Tak to właśnie u mnie wygląda z wieloma sprawami. Słomiany zapał, jak i do tego bloga. Pojawia się pomysł, tak, będzie fajnie, zrobię to, będę w tym trwać i naprawdę będzie fajnie! I jest, przez krótki czas. Potem umyka, pęka, znika, zanika, a ja znajduję sobie wytłumaczenie. Miałam tu ćwiczyć warsztat, nie? Jako studentka dziennikarstwa, bla bla... No dobra, prawda jest taka, że nie widzę się w dziennikarstwie, mało mnie kręci to, co jest na tych studiach. Nie wiem, czy to ja źle wybrałam, czy też coś tam powinno być zorganizowane inaczej. W każdym razie, jestem teraz również studentką kulturoznawstwa, co traktuję jako wytłumaczenie moich rzadkich wypowiedzi tutaj. Studentka kulturoznawstwa nie musi już ćwiczyć dziennikarskiego warsztatu, nie? Studentka kulturoznawstwa powinna oglądać filmy, chodzić do teatru, słuchać muzyki, czytać książki, odwiedzać muzea i galerie. Jednak studentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa z tygodniowym stażem stwierdza, iż może mieć z tym pewien problem, jako iż roboty tu i tu będzie miała co nie miara. Ale, sama tego chciałam. Może dam radę.
A to... tylko blog. Drobnostka. Są sprawy ważniejsze! W niektórych udaje mi się wytrwać, przezwyciężyć słomiany zapał, podtrzymać go, by się nadal tlił. Proud of myself. Żeby tylko nie zgasł. Albo nie. Żebym wiedziała, że zawsze da się go na nowo zapalić.
Nie żeby jakoś wybitnie chciało mi się z kimkolwiek tym, co tu wyżej jest, dzielić. Ale lepsze to niż czytanie tekstów na przyszłotygodniowe zajęcia.

piątek, 3 września 2010

Ciszej nad tą trumną...

Staram się nie brać udziału w "tym wszystkim". Nie manifestować, zwłaszcza w Internecie, swoich poglądów na to czy tamto, na to wszystko, co się dzieje. Nie "lubić tego". Bo tak ładnie Internet łączy teraz ludzi! Szkoda tylko, że na mój nos, to tu zawsze pachnie nienawiścią. Z każdej strony. Jakkolwiekby tego nie powąchać.
Jednakowoż...
Czytam teraz książkę profesora Jerzego Bralczyka pt.: "444 zdania polskie", wydaną przez Świat Książki w 2007 r., w której to profesor analizuje najróżniejsze polskie powiedzonka, cytaty, toasty funkcjonujące w naszym języku. I wczoraj wieczorem, gdy dotarłam do strony 65, uderzyło mnie, jak niesamowicie pasuje do aktualnych wydarzeń tekst poświęcony tytułowi artykułu Stanisława Strońskiego z 1922 r. Uderzyło mnie to tak mocno, że aż się musiałam tym podzielić, dlatego też tekst ten przytaczam tutaj w całości.

poniedziałek, 12 lipca 2010

nie martw się

Znalazłam! Znalazłam odpowiedź na wszelakie wątpliwości, jakim dałam wyraz w poprzednim poście.
Módl się, żyj nadzieją, i nie martw się.
A jeśli chodzi o mnie, to przede wszystkim to ostatnie. Nie martw się. Nie martw się tyle o siebie, a jakoś pójdzie. Mniej negatywnych myśli poświęcaj sobie, żyj nadzieją. Nie jesteś sama i najważniejsza, są ludzie obok, z którymi możesz porozmawiać (kto by się tego spodziewał!), którym nawet możesz pomóc rozmową! (a tego? a tego kto? ha?)
Tak więc jest dobrze. Hasło "nie martw się" postaram się też realizować w odniesieniu do nadchodzącego wyjazdu do Taize. Martwię się przede wszystkim swoimi zdolnościami językowymi. Jedyny kontakt z językiem angielskim w tym roku - oglądanie "Gilmore Girls" w oryginale, hm. U nas, na UMK, nie doświadczysz na pierwszym roku zajęć z języka! Nie wiem, czy to normalna praktyka, na ilu uczelniach jest podobnie, ale wiem, że są takie, gdzie na pierwszym roku języka można się uczyć. Tak czy siak, uważa się najwidoczniej, że ci wszyscy, którzy właśnie zdali maturę, i u których umiejętności językowe są z tego powodu w szczytowej kondycji, wcale nie muszą ich dalej pielęgnować. Dostajemy więc, wraz ze studencką legitymacją (chciałoby się dopisać "i indeksem", ale indeksów na UMK też już nie doświadczysz) gratisowo rok przerwy w nauce języka. Oczywiście, można zapisać się do szkoły językowej, ale nie każdego na to stać. Mnie nie stać, a nie chciałam też wyciągać rodziców. Oczywiście, można też uczyć się samemu, ślęczeć nad gramatyką i słownictwem w zaciszu swojego pokoju, ale nie każdy ma w sobie tyle samozaparcia. Ja nie mam. Oglądałam więc w ciągu tego roku "Gilmorki", łudząc się, że przyniesie mi to pożytek i nie stracę zupełnie kontaktu z językiem angielskim. I z rozumieniem może nie będzie źle, gorzej pewnie z tzw. "tworzeniem własnych wypowiedzi". Ale nie martwię się, no. W myśl swojej nowej filozofii życiowej.

sobota, 3 lipca 2010

sezamie otwórz się

Nie wiem, co i kiedy spowodowało, że zamknęłam się w sobie. Może byłam taka od zawsze. Nie potrafię jednoznacznie podać jednego zdarzenia z dzieciństwa czy też jakiegokolwiek innego okresu życia (ale czy ja już zakończyłam dzieciństwo?), który mógł mieć na to wpływ. Chociaż... No, były takie sprawy, które wolałam zachować tylko i wyłącznie dla siebie, i jakakolwiek bliskość mogłaby sprawić, że wypłynęłyby one na wierzch, a tego nie chciałam. Więc gdzieś tam kiedyś zamknęłam się w sobie. Nawiązywane relacje były płytkie (jak PCV, powiedziałby Fisz), powierzchowne, ulotne. Mam nadzieję, że to się zmieniło na lepsze, i zmienia się nadal. Ale to szczelne zamknięcie się wciąż ma na mnie wpływ. Mam wrażenie, że moje przemyślenia czy refleksje są tak banalne, że nie wypada się nimi z nikim dzielić. Nawet teraz, gdy siedzę i piszę, a w głośnikach Lech Janerka śpiewa, że on i tak wynaturzy się jak balon. Daj mi temat, to coś ci powiem, temat się pojawił, więc piszę. Ale boję się otworzyć. Jest trochę tak, że jak już się otworzę, to dochodzi do jakiejś dekonstrukcji tego, co w środku, tego, czego część właśnie ujrzały czyjeś oczy. I bywa, że boli. Bezpieczniej zamknąć się szczelnie w próżniowym pudełku. Co tam? Nic.
Temat oczywiście w nawiązaniu do zbliżających się rekolekcji. Będzie trzeba się otworzyć. Na ile się otworzysz, tyle otrzymasz. Rok temu starałam się otworzyć, i bolało. Od tego czasu otwierania się było więcej, może nie będzie tak bolało tym razem. Może trochę do tego dojrzałam. W zeszłym roku jechałam z ważnym problemem do rozwiązania, i rozwiązanie przyszło. Może teraz nie będzie tak bolało. Tak czy inaczej, będzie pięknie. Mocno w to wierzę.

piątek, 28 maja 2010

Myślałam, że tak może być. Że mi się wcale nie będzie chciało pisać. Trochę nie mam czasu, to też prawda, chociaż teraz, w tej chwili, przyszło mi do głowy, że można by jednak coś tu umieścić. Czego to człowiek nie zrobi, byle tylko się nie wziąć za naukę. Jak już mam tę świadomość, że egzamin jest pojutrze, a materiału ogrom, albo po prostu jutro koło, i wisi to nade mną, to się biorę do roboty. Ale żeby tak zrobić coś na zapas, i mieć potem luzy... Co to to nie. Przecież przede mną całe dwa dni weekendu, to mnóstwo czasu, niby dlaczego już teraz miałabym coś zrobić, napisać, nauczyć się? Przyszły tydzień to tylko 3 prace pisemne do oddania, 2 kolokwia i jeszcze jedno prawdopodobne zaliczenie. Twoje lenistwo i niezorganizowanie przeraża mnie, Marianno. Zastanów się, czy chcesz brać na swe barki więcej obowiązków.
Tak więc taka notka bez tematu. Od poprzedniej często nachodziły mnie różnorakie kwestie, które mogłabym tutaj opisać, ale jakoś tak nie na tyle, by to zrobić. I trochę się jednak boję uzewnętrznić to, co mi się czasami w głowie urodzi. Ktoś przez przypadek przeczyta, i weźmie do siebie, niesłusznie lub słusznie... Autocenzura, zdecydowanie. Pamiętnik był łatwiejszy.

piątek, 7 maja 2010

prolog

Dwa lata temu zaczęłam pisać pamiętnik. Dokładnie rok przed moją maturą. Miał być zapisem tego przedmaturalnego roku, takim pamiętniczkiem maturzystki, uwiecznieniem tego, co działo się ze mną przez cały tamten rok. Stał się uwiecznieniem czegoś trochę innego, ale dzisiaj nie o tym. O tym pewnie nigdy. W każdym razie, plan był taki, że przez rok oswajam się z pisaniem dla siebie, do pamiętnika, a po maturze założę sobie bloga. Takiego pomaturalnego, już studenckiego, pewien zapis pierwszego roku życia akademickiego. Nie wiem co planowałam na drugi rok studiów, jaką to kolejną wizję uzewnętrzniania czy uwewnętrzniania się. Tak czy siak, plany nie zostały zrealizowane w zamierzonym kształcie. Pamiętnik pisałam, owszem, czasami raz na miesiąc, czasami prawie codziennie, ale nie zakończyłam tego z chwilą nadejścia matur. Tamten intensywny pod wieloma względami czas chyba niezbyt nadawał się do rozpoczęcia kariery blogerki, natomiast w pamiętniku nadal było trochę wolnych kartek, toteż kontynuowałam spisywanie siebie do zeszyciku w kwiatki. Wolne kartki są w pamiętniku do dzisiaj, i wszystko wskazuje na to, że wolne pozostaną, bo od paru miesięcy nic na nich nie zapisałam. A jako że kilka dni temu abiturienci znowu zasiedli do arkuszy, przyszło mi do głowy, że można by jednak spróbować z blogiem. Studiowanie dziennikarstwa do czegoś zobowiązuje! Nie żebym koniecznie chciała być dziennikarką, ale pewne rozpisanie jednak mi się przyda. Zasiadając do obowiązkowych cotygodniowych prac na jedne z zajęć czułam się jak zaschnięte wieczne pióro. Niby trochę atramentu jest, ale gdy przykładamy je do papieru, pisanie idzie z trudem, tusz nie chce lecieć, przerywa, pióro skrzypi, skrobie, i ogólnie jest nieprzyjemnie. By rozwiązać ten kłopot, należy pióro rozkręcić, i naciskając na pojemniczek z atramentem, pozwolić mu w dużej ilości przepłynąć przez stalówkę. Efektem ubocznym tej operacji jest kleks, na co trzeba być przygotowanym, i przezornie mieć pod ręką jakąś niepotrzebną kartkę papieru. Idąc dalej tą metaforą, blog ten będzie pewnie takim kleksem, rozpisaniem się, motywacją do tego, żeby czasami coś napisać i opublikować. Bo sama możliwość, że ktoś tu zajrzy i przeczyta, mobilizuje do tego, by się trochę postarać i popracować nad tzw. warsztatem. A to mi się chyba przyda.