I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

wtorek, 31 lipca 2012

RHCP@Bemowo

Spełnianie marzeń to świetna sprawa, nawet jeśli spełniasz nie czyjeś, a swoje własne. I nawet jeśli kosztuje cię to w sumie prawie 300 zł.
Red Hot Chili Peppers to jeden z tych fenomenalnych kawałków muzyki, obok m.in. Lecha Janerki, PJ Harvey czy Nirvany, które znam od dzieciństwa dzięki mojemu Ojcu, bo to on, te kilkanaście lat temu, zasłuchiwał się ich płytami i puszczał je w samochodzie podczas podróży rodzinnych. To dzięki niemu ta muzyka była dla nas na wyciągnięcie ręki, za co jesteśmy Tacie bardzo wdzięczni. Cieszymy się, że zaszczepił w nas miłość do właśnie takich brzmień, co pozwoliło nam wyrobić sobie porządne gusta muzyczne, i dzięki czemu słuchamy tego, czego słuchamy, a nie tego, co puszcza PoloTV i VIVA (a obcowanie z tego typu stacjami muzycznymi jest dla nas jak kontakt z jakąś zupełnie inną cywilizacją, na krótką metę nawet zabawny, ale jak zaczniesz się nad tym wszystkim dłużej zastanawiać...).
Do rzeczy. Zobaczyć Red Hot Chili Peppers na żywo było moim marzeniem chyba od 10 lat. W 2007 r. już już miałam w rękach bilet na koncert w Chorzowie, już już miałam jechać, ale kolidowało to z niepowtarzalną okazją wyjazdu do Stanów, no i z nadzieją, że RHCP jeszcze tu wróci, wyruszyłam (nie bez przygód...) za ocean. Nadzieja fajna rzecz! Wrócili! Myślałam, po plotkach, że kończą, że to już się nigdy nie stanie. I może trochę szkoda, że ten koncert był po płycie I'm with you, która, hm, nie zachwyca, i na której brak mi solówek Johna Frusciante. I trochę szkoda, że ta moja fascynacja nimi nie jest już taka świeża, jak te kilka lat temu, i trochę szkoda, że byłam tak potwornie zmęczona na koncercie. A największa szkoda, że na tak dużych koncertach kontakt wzrokowy, umożliwiający patrzenie na zespół podczas grania, jest znacząco utrudniony, a dla mnie koncert to nie tylko wrażenia słuchowe, ale i wzrokowe. Trochę marudzę, bo przecież i tak było świetnie! Marzenie spełnione.
Niby to nie był tylko koncert RHCP, niby to cały festiwal, ale jestem pewna, że znacząca większość obecnych 27 lipca na Bemowie osób przyjechała tam po to, aby zobaczyć Papryczki w akcji. Ja w ogóle olałam całą resztę festiwalu, co przy moim zmęczeniu było dobrym pomysłem. I tak kilka piosenek RedHotów musiałam przesiedzieć na trawie (pełna nadziei, że żaden szalony tańcząco-skaczący fan mnie nie staranuje). Gdybym przybyła na Bemowo wcześniej, i w tym upale tańczyła przy okazji jakichś innych koncertów, to o tej 21:30, kiedy na scenę mieli wyjść RHCP, chyba po prostu padłabym ze zmęczenia. Jakoś bardziej odpowiada mi idea pojedynczych koncertów, a nie festiwali.
RedHoci zaczęli piosenką z I'm with you, Monarchy of roses, dobrze mi znaną, ale jednak nie porywającą, i pojawiła się obawa, że czegoś może mi na tym koncercie zabraknąć... Ale już przy drugim numerze obawa zniknęła.
All around the world
We could make time
Rompin' and a-stompin'
'cause I'm in my prime!
A potem, potem cała reszta świetnej setlisty, numerów znanych mi od kiedy w ogóle mam jakąś świadomość muzyczną. I Scar Tissue, i Throw away your television, i  Under the bridge, i wymarzony, ulubiony numer z najfenomenalniejszym intro w historii rocka w Can't stop, i z Stadium Arcadium dwa co lepsze utwory - Snow i Charlie (choć trochę zabrakło mi Dani California). Potem chwila wytchnienia na coverach, i dwie petardy przed pierwszym zejściem ze sceny- Califronication i By the way. Bisy przesiedziałam, ale na końcowe, niezwykle energetyczne Give it away musiałam wstać i tańczyć, bo nie dało się usiedzieć. Setlista naprawdę niczego sobie. Bałam się, że zabraknie starych, dobrych RedHotów, a więcej będzie nowszych numerów - ale z I'm with you  zagrali tylko kilka numerów, i to tych mocniejszych. No i kurczę, nie mogę powiedzieć, żeby było magicznie, niesamowicie czy fantastycznie - bo było świetnie, i tyle, euforii brak (może gdybym miała możliwość także ich widzieć...?). Ale z całą pewnością warto było. 
Jeszcze tylko Coldplay na żywo i mogę umierać.

wtorek, 24 lipca 2012

Ogród normalności

Ogród Luizy, M. Wojtaszko, Ł. Wiśniewski

klaps.pl
Mówiąc o obejrzanym kilka dni temu Ogrodzie Luizy nie mogę nie wspomnieć o filmie Lęk wysokości. Nie chodzi tu tylko o motyw schizofrenii, choć oczywiście jest to najważniejsza płaszczyzna podobieństwa. Te szare, okropne szpitale, te ataki choroby, te odwiedziny, zniszczone życie rodzinne. Co ciekawe, Ogród Luizy kojarzy się z Lękiem wysokości także z powodu obsady. Tu i tu osobę opiekującą się kimś chorym gra Marcin Dorociński (i bardzo dobrze gra, i bardzo dobrze, że to on gra). W Lęku wysokości opiekuje się ojcem, w którego wcielił się Krzysztof Stroiński. Stroiński natomiast w Ogrodzie Luizy gra ojca chorej Luizy, który boi się, że psychiczna córka uniemożliwi mu karierę polityczną, więc oddaje ją do ośrodka opieki. Smutna, polska rzeczywistość, choć pokazana w trochę zbanalizowany sposób. Bo polityk musi być zły, skorumpowany, i bezduszny, a gangster okazuje się wrażliwy, szlachetny, zdolny do miłości i poświęceń; szpital psychiatryczny to miejsce tortur, a sanitariusz to psychopata. No i ten banał z szczęśliwie zakończonym wątkiem miłosnym, który ani trochę mnie nie przekonał. Lepiej byłoby, gdyby ten film, określany chociażby na Filmweb.pl jako Dramat, Romans, pozostał tylko dramatem.
Mimo banałów, film oglądało mi się dobrze. Bo kurczę, Dorociński dobrym aktorem jest, zwłaszcza w takich rolach z półświatka, w których w absolutnie męski sposób może wypowiadać te swoje cyniczne, ironiczne kwestie (np. kultowe w mojej rodzinie Co jest Cuma, czemu nie siedzisz we więźniu? z Vinci). Aktorstwo Patrycji Soliman, grającej chorą Luizę, określiłabym w tym filmie jako przerysowane i teatralne. Ale rozumiem, że tego może wymagać wcielenie się w kogoś z schizofrenią, zresztą, Soliman jest tak niezwykle uroczą kobietą, że i tak jako Luiza wzbudza sympatię i współczucie. Mimo ciężkiej choroby, jest najbardziej ludzka ze wszystkich przedstawionych w filmie postaci, i taka diagnoza polskiego społeczeństwa nie stawia nas wszystkich w pozytywnym świetle.

niedziela, 22 lipca 2012

Pokarm życia, Jasminum, Wspomnienia Pułtuskiego mundurka

Drogi blogiczku (?),
na początku chciałam przeprosić, że tak dawno nie pisałam. Sporo się działo. Więc teraz takie podsumowanko z paru dni/tygodni tego, co tu powinno się pojawić.
http://www.poczytaj.pl/147347
Po pierwsze, literacko - przeczytana książka Pokarm życia. Tajemnica Eucharystii pióra Christopha kard. Schönborn. Miałam ją w domu od paru miesięcy, i koniecznie chciałam przeczytać przed rekolekcjami poświęconymi właśnie Eucharystii. Rekolekcje minęły, i teraz trudno mi cokolwiek powiedzieć o tej książce, gdyż treści w niej zawarte zlewają mi się z tym, co omawialiśmy na rekolekcjach. Mimo pozornego uporządkowania rozdziałów, książka wydała mi się bardzo chaotyczna. I płytka. Szalenie trudno zgłębić Tajemnicę Eucharystii na 150 stronach małego formatu. Pewne aspekty zaznacza w ciekawy sposób (dobre wrażenie zrobiły na mnie pierwsze rozdziały, poświęcone starotestamentalnym źródłom Eucharystii, oraz ostatnie, o ograniczeniach w przyjmowaniu Komunii Świętej i ekumenicznym Jej aspekcie), reszta - trochę po łebkach. Nie potrafię rozgryźć wirtualnego, zakładanego czytelnika - nie porwie ona kogoś, kto zupełnie nie rozumie Mszy Świętej, a dla kogoś, kto w tym temacie trochę już wie, będzie jedynie zarysowaniem tematu, oprócz paru ciekawostek wnoszącym niewiele.
http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=16302&sekcja=galeria&zdjecie=2
Po drugie, filmowo - obejrzane Jasminum w reżyserii Jana Jakuba Kolskiego. Chyba powinnam zobaczyć ten film jeszcze raz, by opisać go jakoś dokładniej, bo w tym towarzystwie, które widziało film po raz piąty, i w którym trudno usiedzieć w skupieniu, bo coś się ciągle przypomina, i w którym najzwyczajniejsze kwestie aktorów zaczynają nagle się z czymś kojarzyć - trudno się skupić na filmie. Ale nastrój filmu cudny! Cudny klasztor, lubię cudne klasztory, zamki, i w ogóle wszelkie stare budowle. Cudne, nie narzucające się poczucie humoru. Cudne aktorstwo Gajosa, Ferencego, i tej małej dziewczynki, której obecność tamże rzeczywiście kojarzyć się może z Amelią, choć sama na to nie wpadłam. Bardziej narzuciło mi się podobieństwo motywu z zapachami do historii z filmu Pachnidło. I niby wszystko cudnie, ale czegoś mi w tym filmie zabrakło. Porekolekcyjnie zabrakło mi obecności Boga w klasztorze, ale też po prostu jakiejś głębi - bo chociażby wątek miłosny Lindy z młodą mieszkanką Jaśminowa jest, hm, żenujący. Miły filmik, i tyle.
Po trzecie, literacko-podróżniczo. Spędziłam kilka dni wraz z Tatą i bratem (a w sumie dwoma braćmi, ale bardziej jednym, ale to inna historia) w Pułtusku, mieście kojarzącym mi się przede wszystkim z Wspomnieniami niebieskiego mundurka, którymi zaczytywałam się jako dziewczynka. Chodzenie po miejscach znanych z kart literatury ma dla mnie jakiś magiczny wymiar. Przyglądałam się kilka minut obecnemu liceum im. Piotra Skargi, mając nadzieję, że gdzieś zza muru mignie mi niebieskie kepi Sprężyckiego lub Kozłowskiego; budził mnie dzwon, który tamtych chłopaków budził do szkoły; chodziłam uliczkami, zastanawiając się, na którym pułtuskim podwórku Ślimak dostał lanie; przyglądałam się Narwi, w której dokonywali wyczynów pływackich; mam też zdjęcie przed domem, w którym mieszkał Wiktor Gomulicki, autor Wspomnień. Ale Pułtusk ma też pozaniebieskomundurkowe atuty. Zachwycił mnie zamek, w którym mieszkaliśmy - nawet będąc ubrana w dresy, chodząc po nim, czułam się jak księżniczka. No i bazylika kolegiacka, która jest wręcz przecudowna, i wieża ratuszowa, w której czułam się jak w domu Muminków, świetny na spacery wał nad Narwią... I te dziwne, półtuskie połówki. Na przykład - kot w połowie szary, w połowie rudy, i taki oto pomnik bł. Jana Pawła II przy kolegiacie.
B: Dlaczego papież płynie tutaj na połowie łodzi?
M: Bo jesteśmy w Półtusku.

sobota, 14 lipca 2012

2012 - rok końców

majowie mieli rację
---- - 2012
---- - 2012
---- - 2012

1932 - 2012
i innego końca świata nie będzie

już nie zadzwonisz, mówiąc "Marianko, chciałem cię, jako specjalistkę, zapytać o zdanie. Bo redaktor w telewizji powiedział właśnie [i tu następowało przytoczenie jakiegoś kontrowersyjnego użycia języka polskiego.] No i jak ty uważasz, czy to była poprawna konstrukcja?"
nie zadzwonisz też z prośbą o pomoc w uzupełnieniu jakiegoś hasła z krzyżówki
nie będę już oddzwaniać na pocztę głosową, by usłyszeć Twoje "Cześć Marianko, chcieliśmy cię z Babcią spytać, co byś chciała we wtorek na obiad"

nie będzie już słynnego Smalcu Dziadka Józka, nie będzie Twoich klusek, babki ziemniaczanej i zupy z klopsem (bo choć to wszystko mogą zrobić też inni, to już nie będzie to samo)

nie opowiesz mi już nigdy, jak to było, jak w zakrystii paliliście prochem z pocisków, jak uczyłeś się do egzaminów w "kaempiku", jak pierwszy raz oświadczyłeś się Babci

nie zaproponujesz już, że możesz mi skrócić spodnie, bo Twoim zdaniem są za długie i ciągną się po ziemi; nie wymienisz popsutego zamka błyskawicznego; nie naprawisz popsutego żelazka
a mi właśnie pękł paseczek przy sandale i brakuje kogoś, kto by mi go przykleił

już wtedy, gdy nie widzieliśmy się dłużej niż tydzień, brakowało mi Ciebie (a w zasadzie - Was, bo zawsze byliście dla mnie, wraz z Babcią, jednością)

i świadomość, że już nie uśmiechniesz się na mój widok, cholernie boli, a ból wzmaga jeszcze bardziej to, że wiem, jak bardzo Babci będzie Ciebie brakowało

łzy niech płyną wyschną łzy
więc wiesz
  w niebie nie potrzeba łez

piątek, 6 lipca 2012

finisz

hallin i mancini, e.babbie, denis mcQuaill,  marshall mcLuhan i media zimne i gorące, dobek-ostrowska, goban-klas, siebert, peterson i schramm, lazarsfeld, laswell i lippman, propaganda i autopoieza, rupert murdoch, smoleńsk, acta, infotainment i tabloidyzacja, nowe nowe media, castells, erving goffman w teatrze życia, hermeneutyczna epoka rozumu, habermas, twitterowe rewolucje i arabska wiosna, blogerzy majowi, spolaryzowany pluralizm i demokratyczny korporacjonizm, spirala milczenia, zadania krritv oraz agenda setting, stefan łuskina i szkoła chicagowska

są dumni z mojej piątki na dyplomie kończącym przygodę z dziennikarstwem i komunikacją społeczną
a jeśli nie "przygodę" to chociaż studia licencjackie ;)