I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

niedziela, 27 października 2013

AmbaSSada Machulskiego

W momencie, w którym zobaczyłam ten klip, i zorientowałam się, że oznacza on film Machulskiego z udziałem Roberta Więckiewicza, to wiedziałam, że muszę go zobaczyć. Z nadzieją na dużo śmiechu. Jestem albowiem absolutnym wyznawcą "Vinci".
"AmbaSSada" to jednak film nieco innego rodzaju. Pomysł jakby nieco zwietrzały - bo podróży w czasie w wykonaniu Machulskiego już przecież były. I w przyszłość ("Seksmisja"), i w przeszłość ("Ile waży koń trojański"), choć przyznaję, że przeszłość i przyszłość to w sumie bardzo wiele ciekawych pomysłów na komedie. Tak jak różne miasta świata to też ciekawe tematy na komedie... Może to taki pomysł à la Allen? A myślę, że polska historia ma w zanadrzu jeszcze sporo ciekawych tematów...
Tylko czy umiemy się śmiać z historii? Czy wypada? Chwilami miałam przy "AmbaSSadzie" właśnie takie wątpliwości. I czy, skoro mam takie wątpliwości, oznacza to, że jestem sztywna i bez poczucia humoru, czy też może te żarty były trochę nie na miejscu albo w kiepskim tonie? A to przecież komedia. Warstwa humoru najważniejsza.
W wielu momentach byłam niezmiernie ubawiona. Bo Więckiewicz jako Hitler jest jak to Więckiewicz - po prostu bardzo dobry, ale prawdziwe odkrycie to Adam Darski "Nergal" grający prześwietnie Joachima von Ribbentroppa.  Z zabawnym dystansem, z zabawnymi wstawkami autotematycznymi nawiązującymi do jego kariery muzycznej (Ribbentrop grający na gitarze bodajże coś z Bacha był przezabawny, ale i zmuszający do refleksji na temat wrażliwości zbrodniarza) albo afery demonicznej. No i wiadomo, mówił tam po niemiecku, to mi się zawsze jakoś demonicznie kojarzy.
Właśnie. Skoro mamy część filmu po niemiecku, z napisami, to po kiego grzyba niektóre kwestie są mówione najpierw po niemiecku, a potem po polsku? Zwłaszcza te z przekleństwami? Bo Polak śmieje się z powodu samego usłyszenia przekleństwa, tak? W tych momentach czułam się traktowana jak idiota. Słabe były także niektóre dialogi. Baaardzo sztuczne, bardzo na siłę, znów z łopatologicznym tłumaczeniem niektórych nawiązań kulturowych. A i wątek miłosny nieprzekonujący (krytykowania słabych wątków miłosnych ciąg dalszy). Ale no, nie oczekiwałam arcydzieła, tylko rozrywki. A tej film na pewno dostarcza. Mnie na przykład ogromnie bawiły też absolutnie słabe efekty komputerowe, trochę jak z jakichś gier. Tak, szalenie mnie to bawi, choć nie wiem na ile to efekt zamierzony, a na ile nieudolność.
Film kończy się ciekawą alternatywną wizją historii II Wojny Światowej, i dalszych losów Warszawy i Polski... I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że te sceny mogłyby być świetnym pretekstem do nakręcenia osobnego filmu. Panie Machulski, co Pan na to?
Bo tutaj, w "AmbaSSadzie", mimo wszystko najlepszym fragmentem jest puszczony na koniec utwór:
A kto dojrzał plakat reklamujący biografię reżysera (muszę ją w końcu przeczytać!) oraz jego samego wysiadającego z taksówki, ręka w górę!

niedziela, 20 października 2013

Brudne sprawy Rowling

http://static.guim.co.uk/sys-images/Guardian/Pix/pictures/
2012/10/2/1349204632853/JK-Rowlings-The-Casual-Va-008.jpg
Trafny wybór, J.K. Rowling. To książka, po którą sięgnie pewnie każdy dorosły, który jako dziecko lub nastolatek raczył się siedmioma tomami przygód Harry'ego Pottera. Chociaż wiedziałam, że z magicznym światem ta nowa powieść autorki sagi o czarodzieju nie ma nic wspólnego, to i tak ciekawość "co też nowego napisała Joanne Rowling" była we mnie ogromna. Zaspokoiłam ją wsiąkając na kilka wieczorów w szarobury świat miasteczka Pagford.
Oczyma wyobraźni widzę Rowling, która siada przy kartce papieru lub klawiaturze komputera (bo zakładam, że teraz już nie pisuje na serwetkach w kawiarni, jak głosi pewna edynburska legenda miejska), kilka tygodni po premierze ostatniego tomu przygód Harry'ego, już nieco wypoczęta, zaciera ręce i mówi "ha, a teraz napiszę książkę, w której umieszczę wszystko to, czego nie mogło być w Harrym, bo czytały to dzieci". No i mamy. Trudne sprawy, brudne sprawy. Z rozdziału na rozdział coraz więcej, coraz mocniej. Masturbacja, kopulacja, narkotyki, samobójstwa, gwałty, pedofilia. Oj, grubo. Chwilami miałam dość tego brudu, a jednak czytałam dalej. Bo, jak napisano na okładce w cytacie z The Economist, "opowiadanie historii jest jednym z największych atutów autorki". Opowiedziana historia wielu mieszkańców miasteczka wciąga, i jest doskonałą okazją do przekazania paru celnych diagnoz ludzkich zachowań. Rowling umie to robić.
Mimo wszystko myślę jednak, że książce dobrze zrobiłoby, gdyby zeskrobać z niej trochę tego brudu. Chyba że autorka rzeczywiście potrzebowała odskoczni od magicznego świata, i wskoczyła w naturalizm. Wciągające, acz męczące. Na pewno sięgnę po kolejne książki Rowling, choć wolałabym, żeby nie były aż tak brudne.
Swoją drogą, najpierw Harry, tutaj mówi się głównie o Barrym. Idę o zakład, że w kolejnej części będzie Larry.

sobota, 19 października 2013

żyję się

Jestem dobrej myśli. Skoro przeżyłam ten tydzień, napakowany obowiązkami na dwóch kierunkach, w nagłej intensywnej pracy, i na nagłym intensywnym wolontariacie, i mniej więcej wszystko ogarnęłam, to znaczy że można. I że w tygodniach mniejszego obciążenia tym bardziej dam radę. A chyba nie będzie już aż tak intensywnie. Rozważnie, a nie romantycznie, Marianno. Nie bierz zbyt wiele na siebie.
Nawet będąc nieprzygotowanym na zajęcia, można na nich zdobyć plusika za aktywność. Choć przyznam, nie czuję się z tym najlepiej, trochę jakbym kogoś oszukała. Ale jako żywo pamiętam sytuację na zajęciach, w trakcie których naprawdę przysnęłam, a i tak moja aktywność została doceniona. No cóż.
Na inne zajęcia też przyszłam nieprzygotowana. A tu akurat niezapowiedziane wyjście. Znów się upiekło.
Zgubiłam słuchawki. Bez słuchawek jak bez ręki.
Zgubiłam rękawiczkę. Bez rękawiczki też trochę jak bez ręki, zwłaszcza gdy chodzi o rękawiczki rowerowe, bo ręka może przemarznąć i odpaść, a wtedy to już naprawdę jak bez ręki. Na szczęście mam w szufladzie inną rękawiczkę, której para też została kiedyś zgubiona. Jakoś je do siebie dopasuję. A jako iż postmodernistyczna kultura nie robi nic innego, tylko wciąż cytuje samą siebie, to ja też się do siebie odwołam.
Pojawia się znany strach przed tematem i pisaniem pracy dyplomowej. W moim przypadku to chyba już jakaś jednostka chorobowa.
Dziwna sytuacja na zajęciach, kiedy prowadzący na informację o tym, że pisuję tu i tu, odpowiada: "A rzeczywiście, kojarzę jakieś pani teksty".
A właśnie, teksty. Jednym z obowiązków tego tygodnia była praca w redakcji Kuriera Festiwalowego podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek "Spotkania", i w związku z tym można mnie trochę poczytać na znanych (!) portalach teatralnych. Tutaj podrzucam linki z www.teatrdlawas.pl, bo to wygodniejsze, ale te same teksty są i na www.e-teatr.pl (!). Tak, jaram się.
Wywiad, który wraz z koleżanką przeprowadziłyśmy z Dyrektorem Teatru Baj Pomorski, panem Zbigniewem Lisowskim.
Recenzja z premiery spektaklu "Brygada Misiek".
Recenzja ze spektaklu "Kopciuszek".
Recenzja ze spektaklu "Dziób w dziób".

O teatrze ogółem jeszcze tu coś napiszę na tzw. "dniach". Zdecydowanie jest o czym pisać. Na dniach jeszcze parę słów o "Trafnym wyborze" JK Rowling.

Pisze się, ogląda się, czyta się, słucha się, nawet się pracuje. Żyję się! Choć przyznam, że dopiero się tego uczę.

A pisałam już, że Stories from the city, stories from the sea PJ Harvey to najlepsza płyta ever?


czwartek, 10 października 2013

z pamiętnika dwukierunkowca, cz. 2

Drugi tydzień zajęć. 10 minut to wciąż nieco zbyt mało, by dotrzeć z domu na wydział. 10 minut to też, jak się okazało, zbyt mało, by dotrzeć z wydziału na wydział. Zwłaszcza gdy po drodze zgubi się klucze, i trzeba się po nie wracać. Na szczęście tylko kilkanaście metrów, na szczęście się znalazły (ciekawe swoją drogą, czy znajdę też słuchawki, które posiałam gdzieś wczoraj). Jasna sprawa, że powinnam na przejazd międzywydziałowy mieć 15 minut - ale przecież w szkole dzwonek, a na studiach rozpisane godziny zajęć to tylko sugestia dla prowadzącego, a nie wymóg, prawda? A czasami kilka minut robi wielką różnicę dla kogoś, kto bardzo nie lubi się spóźniać, a musi, i to nie ze swojej winy.
Nastrój bez szału, roboty dużo, tutaj już muszę mieć temat, tutaj już rozdział, projekt, pomysł, pracę, kilkadziesiąt stron do przeczytania, tu też kilkadziesiąt, tam również, a co. Chciałby człowiek zostać jakoś doceniony. Miałam taki żarcik: "mam nadzieję, że dostanę stypendium na kulturoznawstwie, wtedy przynajmniej będę miała jakąś konkretną korzyść z tych studiów". Aha, nic z tego. Student z licencjatem może dostać stypendium tylko na studiach magisterskich. Kulturoznawstwo odpada. A na magisterskich? Też nie dostanę. Student 1 roku studiów magisterskich może otrzymać stypendium, jeśli rozpoczął je w rok od zakończenia studiów licencjackich. Zakończyłam w lipcu 2012 r., rozpoczęłam w październiku 2013 r.
Co to był za głupi pomysł, by rok temu iść na historię sztuki? Mogę sobie teraz dokładnie policzyć, ile mnie to kosztowało.
I wiele wskazuje na to, że teraz pewien pomysł również był głupi. No, zobaczymy, jak to się potoczy.
Nie wiem jednak, czy mogę stwierdzić, że to już przelała się czara kulturoznawczej goryczy?

A na koniec ni przypiął ni przyłapał zapraszam do przeczytania mojej recenzji płyty "Męskie granie". Tak, dziwnym trafem znajduję jeszcze czas na pisanie. (póki co?)

niedziela, 6 października 2013

shoty - Czarodziejska Góra, Czas na miłość, Copernicon, trailer AmbaSSady

Czarodziejska Góra, T. Mann
Przebrnęłam! Dwa poważne tomiska kusiły mnie już od dawna, no i chyba po prostu wypada chociaż coś (Tomasza) Manna przeczytać. To zdecydowanie dobra literatura. Niewiele się tam dzieje, często przez kilkadziesiąt nawet stron zupełnie nic. Bo gadają. Dysputują. Przyznaję, nie jestem fanką filozofowania. Prawdopodobnie jestem na to zbyt ograniczona. Po prostu, źle mi się filozofię czyta, źle mi się (o) filozofii uczy. I tutaj też: lepiej czytało mi się o tym całym życiu w uzdrowisku - opisy osób, relacji, miejsc, "przygód", niż dyskusje pomiędzy Settembrinim a Naphtą. A i tak całość zasługuje na uwagę. I podziw. Jak trochę odpocznę od stylu Manna, to pewnie sięgnę i po inne jego powieści.

Czas na miłość, reż. R. Curtis
Generalnie zgadzam się z tym, co na ten temat pisał zwierz kulturalny. Gdyby nie recenzja zwierza, to bym na ten film nie poszła. A poszłam i nie żałuję! Idealny uspokajacz po nerwowym dniu. Taki uroczy, ale nie do porzygu, i zabawny. I to wcale nie komedia romantyczna! Trzeba być polskim dystrybutorem, aby "About time" przetłumaczyć na "Czas na miłość". W tytule angielskim zwracamy uwagę na "czas". W naszym - na "miłość", a to ten czas, a nie miłość romantyczna odgrywa tu najważniejszą rolę... Jeśli mowa o roli - najlepszy jest Bill Nighy jako ojciec. Ale na uwagę zasługują też dziwaczne postaci przyjaciela dramaturga, i nieobecnego duchem wujka. I ta piosenka.

Uczestniczyłam kilka tygodni temu w jednym dniu Festiwalu Gier i Fantastyki "Copernicon", o czym można przeczyta tutaj.

A widzieliście ten filmik?
Bo ja jestem ZACHWYCONA. Pomysłem, wykonaniem, odwagą. Absurdem. Promowanie komedii o Hitlerze filmikiem, na którym wraz z Ribbentroppem śpiewa on "Sen o Warszawie" Niemena, na dodatek w sposób zerżnięty z bardzo słynnego internetowego nagrania piosenki Gotye. Gdy nie nawiązujemy już do Gotye, a do tych, co nawiązywali do Gotye, to Marianna jest zachwycona.

czwartek, 3 października 2013

z pamiętnika dwukierunkowca (cz. 1?)

I to Marianna Mariannie zgotowała ten los. Znowu zachciało mi się być na dwóch kierunkach jednocześnie. Kiedyś już przeżyłam taki rok. Było ciężko, ale jakoś się udało wszystko pogodzić. Co więcej, nigdy nie byłam tak zorganizowana jak wtedy. W zeszłym roku też planowałam dwukierunkowstwo, ale z marginesem bezpieczeństwa. W razie czego jedno rzucę. I rzuciłam po krótkim czasie, stając się przeciwniczką systemu bolońskiego, w którym w żaden sposób nie próbuje się zniwelować różnic pomiędzy studentami z licencjatem z danej dziedziny i licencjatem z innej dziedziny. Przynajmniej tak było na tamtym wydziale.
Teraz jestem z tej drugiej strony, tj. to ja jestem „uprzywilejowaną” studentką, która podstawy ma. Z tym że ten wydział ma zupełnie inna politykę, i część zajęć powtarza dla tych, którzy są z kierunkiem na świeżo. Więc znów nie do końca fajnie, bo nie ma tak prosto, żeby sobie studenci z lic. z dziennikarstwa przed nazwiskiem mogli się z tego zwolnić. Ale postaram się przetrwać. Będzie nieco nudno, ale może łatwiej
Chociaż wczoraj miałam ochotę rzucać studia. Tak, po pierwszym dniu zajęć.