I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

czwartek, 3 października 2013

z pamiętnika dwukierunkowca (cz. 1?)

I to Marianna Mariannie zgotowała ten los. Znowu zachciało mi się być na dwóch kierunkach jednocześnie. Kiedyś już przeżyłam taki rok. Było ciężko, ale jakoś się udało wszystko pogodzić. Co więcej, nigdy nie byłam tak zorganizowana jak wtedy. W zeszłym roku też planowałam dwukierunkowstwo, ale z marginesem bezpieczeństwa. W razie czego jedno rzucę. I rzuciłam po krótkim czasie, stając się przeciwniczką systemu bolońskiego, w którym w żaden sposób nie próbuje się zniwelować różnic pomiędzy studentami z licencjatem z danej dziedziny i licencjatem z innej dziedziny. Przynajmniej tak było na tamtym wydziale.
Teraz jestem z tej drugiej strony, tj. to ja jestem „uprzywilejowaną” studentką, która podstawy ma. Z tym że ten wydział ma zupełnie inna politykę, i część zajęć powtarza dla tych, którzy są z kierunkiem na świeżo. Więc znów nie do końca fajnie, bo nie ma tak prosto, żeby sobie studenci z lic. z dziennikarstwa przed nazwiskiem mogli się z tego zwolnić. Ale postaram się przetrwać. Będzie nieco nudno, ale może łatwiej
Chociaż wczoraj miałam ochotę rzucać studia. Tak, po pierwszym dniu zajęć.

Dwa plany zgrywane chyba przez tydzień, bo wciąż jakieś zmiany. A potem rejestracja, na której nie udało się na wszystko zapisać tak jak by się chciało. Ciągle kombinacje, rozważanie różnych opcji. Sprawdzanie usosa – a nuż ktoś zrezygnował?
Zajęcia. Przed rozpoczęciem każdych ma się dwukierunkową nadzieję, że prowadzący nie zacznie „proszę państwa, te zajęcia będą się odbywać w innym terminie”. Niestety, czasami się to słyszy. W dwukierunkowym sercu skutkuje to małym zawałem. „Termin podam państwu mailem”. Gorączkowo sprawdzam maila. Bo jeśli termin się zmieni tak, że nie będzie mi to pasowało, to muszę mieć w takim razie możliwość chodzenia na ekwiwalentne zajęcia, i zmienić jeszcze inną grupę laboratoryjną, żeby na tamte inne zajęcia chodzić. To dokładnie tak skomplikowane jak się wydaje.
Plotki na korytarzu o promotorach. Trzeba wybrać seminarium. Ci już zadowoleni, zapisali się na wybraną listę… zaraz, przecież ja też chciałam być na tej liście! Skoro oni już na niej są… Piszę maila. „Szanowny Panie Profesorze, interesują mnie takie i takie tematy. Proszę o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.” „Pani Marianno, zaproponowane przez panią tematy są bardzo ciekawe, lecz niestety limit. Proszę zgłosić się w tej sprawie do Pełnomocnika Dziekana”. „Szanowna Pani, bardzo chciałabym. Czy byłaby taka możliwość?” „Pani Marianno, proszę złożyć podanie. Ale jest to również zależne od…” No trudno. Rzut oka na innych promotorów, rzut ucha na plotki co do współpracy. Ok, wybrane. Zobaczymy jak będzie, w tym momencie nie mam sił kombinować.
Największe zmartwienie – zajęcia na dwóch wydziałach, 15 minut czasu na to, by z jednego dostać się na drugi. O ile jadę rowerem – jest w miarę OK. Łamię parę przepisów, trochę ryzykuję życie swoje i innych uczestników ruchu drogowego, ale się wyrabiam. Ale jak będzie zima, albo deszcz, to będzie dużo gorzej. „Czy byłoby problemem, gdybym czasami nieco się spóźniła/wyszła trochę wcześniej? Mam zajęcia na drugim kierunku…” „Dobrze dobrze.” Ale i tak mi głupio. Nie lubię się spóźniać. I jeździć jak głupia z jednego na drugi wydział co chwila. W co drugą środę zaledwie 4 razy (chyba że ktoś mi zwolni jakieś miejsce, odświeżam usosa póki co). Oprócz tego jeszcze z raz czy dwa. Ale najgorsza będzie środa. Czarna środa. Trzeba będzie rozsądnie gospodarować możliwymi nieobecnościami.
Dziwna sprawa – z jakiejś tam liczby zajęć do wyboru muszę wybrać 2. A tu jest większa liczba, która mi pasuje, i na dodatek mnie interesuje! Tego się nie spodziewałam. Zakładałam, że będę wybierać to co jest, byle było, a nie to, co jest ciekawe – a tu proszę. A i tak to problem, bo wszystkie te zajęcia zapowiadają się bardzo ciekawie. I co tu wybrać?
Powoli plan się klaruje. Mogło być dużo gorzej, a tak to muszę jeszcze pomyśleć, jak to rozegrać najlepiej, by jak najmniej było takich sytuacji, kiedy będę marnować czas albo pędzić na złamanie karku i wpadać spóźniona. To był dopiero drugi dzień zajęć, oby podczas kolejnych dni nie usłyszeć „proszę państwa, te zajęcia będą się odbywać w innym terminie”. Bo najgorzej, jak już sobie poukładasz, i nagle wszystko siada. Ale staram się być dobrej myśli. To tylko taki jeden semestr, w letnim zajęć będzie dużo mniej. Przetrwam.
Zdążyłam już się kilku rzeczy nauczyć:
- praktycznie niemożliwe jest dotrzeć na wydział na czas, jeśli wychodzi się z domu 10 minut przed rozpoczęciem zajęć
- równie niemożliwe jest dotrzeć na wydział na czas, jeśli wstaje się z łóżka pół godziny przed rozpoczęciem zajęć
- warto zabrać z domu przygotowane przez mamę śniadanie, zwłaszcza jeśli zamierza się być na zajęciach od 8:00 do 20:00. Bo gdy się w międzyczasie dotrze do domu, na 20 minut, które udało się wygospodarować dzięki tzw. „zajęciom organizacyjnym’, trwającym krócej, to może się okazać, że ktoś z domowników już ci te śniadanie zjadł. A to niefajnie.

- film „Czas na miłość” to doskonałe lekarstwo na chandrę pierwszych dni października. O tym pewnie parę słów w przyszłości.
to be continued, prawdopodobnie.

2 komentarze:

  1. Popracuj nad stylem tekstu - nadużywasz zaimków (tych, swoich, itd.) i bez przerwy używasz formy bezosobowej (!), np. zajęcia będą się odbywały, a nie "będą się odbywać". Piszę o tym, bo gdyby tekst był napisany lepiej stylistycznie, to pewnie zaglądałabym tutaj co jakiś czas, a tak... zobaczymy ;) Pozdrawiam i życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stale pracuję nad stylem tekstu! Chociaż przyznaję, że ten konkretny pisany był na szybko, bardziej żeby wylać swoje frustracje i na gorąco zapisać to, co się dzieje, niż żeby kogoś zachwycić pięknem budowanych zdań. Zapraszam do zapoznania się z innymi moimi tekstami na tym blogu, może będą lepsze? :)

      Usuń