I to Marianna Mariannie zgotowała
ten los. Znowu zachciało mi się być na dwóch kierunkach jednocześnie. Kiedyś już
przeżyłam taki rok. Było ciężko, ale jakoś się udało wszystko pogodzić. Co
więcej, nigdy nie byłam tak zorganizowana jak wtedy. W zeszłym roku też
planowałam dwukierunkowstwo, ale z marginesem bezpieczeństwa. W razie czego
jedno rzucę. I rzuciłam po krótkim czasie, stając się przeciwniczką systemu bolońskiego,
w którym w żaden sposób nie próbuje się zniwelować różnic pomiędzy studentami z
licencjatem z danej dziedziny i licencjatem z innej dziedziny. Przynajmniej tak
było na tamtym wydziale.
Teraz jestem z tej drugiej
strony, tj. to ja jestem „uprzywilejowaną” studentką, która podstawy ma. Z tym
że ten wydział ma zupełnie inna politykę, i część zajęć powtarza dla tych,
którzy są z kierunkiem na świeżo. Więc znów nie do końca fajnie, bo nie ma tak prosto, żeby
sobie studenci z lic. z dziennikarstwa przed nazwiskiem mogli się z tego
zwolnić. Ale postaram się przetrwać. Będzie nieco nudno, ale może łatwiej
Dwa plany zgrywane chyba przez
tydzień, bo wciąż jakieś zmiany. A potem rejestracja, na której nie udało się
na wszystko zapisać tak jak by się chciało. Ciągle kombinacje, rozważanie
różnych opcji. Sprawdzanie usosa – a nuż ktoś zrezygnował?
Zajęcia. Przed rozpoczęciem
każdych ma się dwukierunkową nadzieję, że prowadzący nie zacznie „proszę
państwa, te zajęcia będą się odbywać w innym terminie”. Niestety, czasami się
to słyszy. W dwukierunkowym sercu skutkuje to małym zawałem. „Termin podam
państwu mailem”. Gorączkowo sprawdzam maila. Bo jeśli termin się zmieni tak, że
nie będzie mi to pasowało, to muszę mieć w takim razie możliwość chodzenia na
ekwiwalentne zajęcia, i zmienić jeszcze inną grupę laboratoryjną, żeby na tamte
inne zajęcia chodzić. To dokładnie tak skomplikowane jak się wydaje.
Plotki na korytarzu o
promotorach. Trzeba wybrać seminarium. Ci już zadowoleni, zapisali się na
wybraną listę… zaraz, przecież ja też chciałam być na tej liście! Skoro oni już
na niej są… Piszę maila. „Szanowny Panie Profesorze, interesują mnie takie i
takie tematy. Proszę o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.” „Pani Marianno,
zaproponowane przez panią tematy są bardzo ciekawe, lecz niestety limit. Proszę
zgłosić się w tej sprawie do Pełnomocnika Dziekana”. „Szanowna Pani, bardzo
chciałabym. Czy byłaby taka możliwość?” „Pani Marianno, proszę złożyć podanie.
Ale jest to również zależne od…” No trudno. Rzut oka na innych promotorów, rzut
ucha na plotki co do współpracy. Ok, wybrane. Zobaczymy jak będzie, w tym
momencie nie mam sił kombinować.
Największe zmartwienie – zajęcia na
dwóch wydziałach, 15 minut czasu na to, by z jednego dostać się na drugi. O ile
jadę rowerem – jest w miarę OK. Łamię parę przepisów, trochę ryzykuję życie
swoje i innych uczestników ruchu drogowego, ale się wyrabiam. Ale jak będzie
zima, albo deszcz, to będzie dużo gorzej. „Czy byłoby problemem, gdybym czasami
nieco się spóźniła/wyszła trochę wcześniej? Mam zajęcia na drugim kierunku…” „Dobrze
dobrze.” Ale i tak mi głupio. Nie lubię się spóźniać. I jeździć jak głupia z
jednego na drugi wydział co chwila. W co drugą środę zaledwie 4 razy (chyba że
ktoś mi zwolni jakieś miejsce, odświeżam usosa póki co). Oprócz tego jeszcze z
raz czy dwa. Ale najgorsza będzie środa. Czarna środa. Trzeba będzie rozsądnie
gospodarować możliwymi nieobecnościami.
Dziwna sprawa – z jakiejś tam liczby zajęć do wyboru
muszę wybrać 2. A tu jest większa liczba, która mi pasuje, i na dodatek mnie
interesuje! Tego się nie spodziewałam. Zakładałam, że będę wybierać to co jest,
byle było, a nie to, co jest ciekawe – a tu proszę. A i tak to problem, bo
wszystkie te zajęcia zapowiadają się bardzo ciekawie. I co tu wybrać?
Powoli plan się klaruje. Mogło
być dużo gorzej, a tak to muszę jeszcze pomyśleć, jak to rozegrać najlepiej, by
jak najmniej było takich sytuacji, kiedy będę marnować czas albo pędzić na
złamanie karku i wpadać spóźniona. To był dopiero drugi dzień zajęć, oby
podczas kolejnych dni nie usłyszeć „proszę państwa, te zajęcia będą się odbywać
w innym terminie”. Bo najgorzej, jak już sobie poukładasz, i nagle wszystko
siada. Ale staram się być dobrej myśli. To tylko taki jeden semestr, w letnim
zajęć będzie dużo mniej. Przetrwam.
Zdążyłam już się kilku rzeczy
nauczyć:
- praktycznie niemożliwe jest
dotrzeć na wydział na czas, jeśli wychodzi się z domu 10 minut przed rozpoczęciem
zajęć
- równie niemożliwe jest dotrzeć
na wydział na czas, jeśli wstaje się z łóżka pół godziny przed rozpoczęciem
zajęć
- warto zabrać z domu
przygotowane przez mamę śniadanie, zwłaszcza jeśli zamierza się być na
zajęciach od 8:00 do 20:00. Bo gdy się w międzyczasie dotrze do domu, na 20
minut, które udało się wygospodarować dzięki tzw. „zajęciom organizacyjnym’,
trwającym krócej, to może się okazać, że ktoś z domowników już ci te śniadanie
zjadł. A to niefajnie.
- film „Czas na miłość” to
doskonałe lekarstwo na chandrę pierwszych dni października. O tym pewnie parę
słów w przyszłości.
to be continued, prawdopodobnie.
Popracuj nad stylem tekstu - nadużywasz zaimków (tych, swoich, itd.) i bez przerwy używasz formy bezosobowej (!), np. zajęcia będą się odbywały, a nie "będą się odbywać". Piszę o tym, bo gdyby tekst był napisany lepiej stylistycznie, to pewnie zaglądałabym tutaj co jakiś czas, a tak... zobaczymy ;) Pozdrawiam i życzę powodzenia :)
OdpowiedzUsuńStale pracuję nad stylem tekstu! Chociaż przyznaję, że ten konkretny pisany był na szybko, bardziej żeby wylać swoje frustracje i na gorąco zapisać to, co się dzieje, niż żeby kogoś zachwycić pięknem budowanych zdań. Zapraszam do zapoznania się z innymi moimi tekstami na tym blogu, może będą lepsze? :)
Usuń