I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

piątek, 30 września 2011

Żadna praca nie hańbi

Koniec pracy. Nie, nie licencjackiej; pracy zarobkowej w kancelarii komorniczej. Nie, nie wydzierałam ludziom ich ukochanych akordeonów. Porządkowałam dokumenty, zanosiłam je do innych kancelarii, sądów i zusów. Ponad siedem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Prawie pełny wymiar godzin. Pierwsza taka praca - bo poprzednia była dużo bardziej dorywcza. Mogłam się więc tak troszeczkę poczuć jak dorosły, pracujący człowiek. "Wklejanie zwrotek" nie było pasjonujące, ale gdybym musiała, mogłabym tak pracować. Być od żmudnej roboty, robić to, czego nikomu innemu się nie chce, pomagać bardziej zajętym. Zawsze słyszałam, że żadna praca nie hańbi, i teraz widzę, że się z tym zgadzam. Wcale nie musiałabym się w życiu zawodowym realizować intelektualnie - jeśli ten straszny rynek pracy mi na to nie pozwoli, chyba nie będę mocno rozpaczać, wezmę z niego to co będzie (oby coś było.) Teraz się intelektualnie nie realizowałam, za to dużo czytałam poza pracą, co było bardzo pozytywnym aspektem tych wakacji. (Intelektualna praca może sprawiać, że ludziom nie chce się już potem w czasie wolnym sięgać po literaturę, nie? Boję się tego.) Bo serio, praca sensem życia? Średnio mi się to podoba. Wolę mieć życie sensowne w inny sposób. Może mi to pomóc uniknąć jednego rozczarowania. Cierpię na braki ambicji?
Ale jakby ktoś chciał złożyć wniosek do komornika, albo sam dostał jakieś komornicze pismo, to mogę udzielić kilku porad, serio, czuję się teraz ekspertem w tej dziedzinie! Te wszystkie licytacje, zajęcia wierzytelności, wnioski, nieruchomości, klauzule wykonalności. I moje ulubione: Pan Komornik jest na Czynnościach. Chociaż wolałabym, aby ta cała wiedza nie przydała mi się osobiście, ekhm.
Ambiwalentne odczucia co do rozważanych przeze mnie kiedyś studiów prawniczych. Byłam pewna, że po dwóch miesiącach kancelarzenia będę miała prawa absolutnie dość, i będę przekonana, że niepójście na prawo było fantastyczną decyzją. Ale wcale tak nie jest. Rozczarowana Dziennikarstwem i Komunikacją Społeczną, już tęskniąca za nie dającym żadnego zawodu, ale przyjemnym Kulturoznawstwem, myślę sobie że Prawo jest przynajmniej takie konkretne, no. Jakoś brzmi. Chociaż wieje nudą. Ale gdybym na nim wylądowała, to chyba nawet mogłabym się do niego przekonać. (I mieć później tą pracę, w której wcale nie musiałabym się tak personalnie marian_kowo realizować, no.) Rozterki na temat: co zrobić ze swoim życiem w aspekcie zawodowym ostatnio nawiedzają mnie bardzo często.
A teraz czuję, że nareszcie będę miała trochę wolnego. Pierwszy raz od roku. Bo było tak: podwójne studia, potem wyjazdy, potem nagle praca. A teraz? Tylko pojedyncze studia. Odpocznę sobie trochę, póki mogę. Mimo iż październik od początku studiów zawsze napawa mnie przerażeniem, trochę cieszę się na to wolne. Taki czas tylko dla mnie; nie jednostkowy, ale regularny. To może być całkiem miłe doświadczenie. A jak już będę wypoczęta, wtedy kiedy zacznę się nudzić nadmiarem wolnego czasu, to znajdę sobie jakieś ciekawe zajęcie. Mam w zanadrzu kilka pomysłów. Nie będę marnować roku tak jak tuż po maturze, nigdy więcej, o!

Zerknęłam na posta jeszcze raz. Ilość usterek językowych mnie przeraziła. Z czym do ludzi, Marianno! Popoprawiane, ale zapewne nie wszystko; niestety.

poniedziałek, 26 września 2011

Casablanca, M.Curtiz

Klasyka, nie? Nawet Teresa w M jak Miłość cieszyła się, że wypożyczalnia video Krzysztofa nazywa się "Casablanca", bo to był jej ulubiony film. To obejrzeliśmy, wraz z Najmłodszym.
Pierwsze wrażenie - nie żebym była stałym bywalcem w Maroko (tzw. Czarny Ląd jeszcze mnie, póki co, nie widział) - ale koło Casablanki to oni chyba nawet nie stali. Ciocia Wikipedia przyznaje mi rację - cały film kręcony był w studio. Ano, urok starych filmów. I te kolorowane kadry! Te miny, te gesty! Te stroje! Stare filmy mają coś w sobie, zdecydowanie.
Natomiast niewiele ma w sobie główna postać kobieca. Och, Ilza działała mi na nerwy. Ani błyskotliwa, ani specjalnie ładna, ani mądra. Radziłabym po rzekomej śmierci męża nie wskakiwać od razu w ramiona innego mężczyzny, choćby nie wiem jak był pociągający. A jeśli już się wskoczy, to go nie okłamywać. I męża też nie okłamywać. Nikt nie nauczył, że to brzydko kłamać?
Postaci męskie, na szczęście, dużo lepiej napisane i zagrane, zarówno Rick jak i Victor. Ciekawy konflikt pozostawiony przed Rickiem. Doskonałe, nienarzucające się poczucie humoru. To wszystko, mimo kiepskiej postaci Ilzy, sprawia, że to przesympatyczny film.
(Ale mogę odnaleźć też plus Ilzy - przykład tej postaci może dać nam nadzieję, że nawet jeśli zachowamy się czasem banalnie, to nie zrazi to do nas Interesującego Mężczyzny...)