I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

piątek, 9 września 2011

Śniadanie u Tiffany'ego, T. Capote; B. Edwards. Harfa traw, T. Capote

To chyba wstyd nie znać filmu "Śniadanie u Tiffany'ego", nie? Tak mi się zdawało, więc postanowiłam pozbyć się jednego z moich własnych powodów do wstydu. Jednakowoż najpierw przystąpiłam do przeczytania pierwowzoru książkowego. Film obejrzałam kilkanaście dni później, aby zupełnie mi się nie zlały w jedno - chociaż to i tak nastąpiło. Na początku miałam aż wrażenie marnowanego czasu - po co mi znowu ta sama historia? Jestem teraz tak rozkochana w literaturze, że nie kręci mnie czytanie tego, co już znam, bo TYLE jest jeszcze nieprzeczytanych książek!
Wszystkie opinie na temat ŚuT z jakimi się spotkałam, brzmiały mniej więcej tak: Film jest dobry, ale książka słaba. Mnie książka nie zniesmaczyła.
Ale obecnie podoba mi się w zasadzie wszystko, co w ogóle nadaje się do czytania. Tak, naprawdę tak jest - mimo narzekań na to, co mi w poszczególnych powieściach nie odpowiada. Powróćmy jednak do opowiastki Capote. Z powodu "śniadania" w tytule, oczekiwałam chyba czegoś w klimacie obrazu Maneta "Śniadanie na trawie" (taka ze mnie kulturoznawczyni!), a tutaj - miasto. I to nie byle jakie - Nowy Jork. Ogrom, chaos, zgiełk. Kojarzy mi się z miejscem, w którym łatwo się zgubić.
Zgubiona w życiu jest główna bohaterka ŚuT, Holly Golightly, która nigdzie nie czuje się jak w domu, i do niczego się nie przyzwyczaja, uciekając do swojego własnego świata. W książce wypadła dla mnie dużo bardziej przekonująco, niż w filmie. Uroda Audrey Hepburn zachwyca chyba każdego. Chociaż Holly miała być blondynką, nie? A tutaj brunetce zrobiono po prostu parę dziwnych jasnych pasemek. I jeszcze ta grzywka! Taka, jaka odrasta, gdy kilkuletnia dziewczynka obetnie sobie sama przed lustrem włosy nad czołem. Może to po to, aby Holly nie była jednoznaczną pięknością... Wierzę odgrywanej przez Hepburn postaci, kiedy żartuje, jest wesoła, albo elegancka. Ale wydała mi się bardzo sztuczna w chwili, która w książce była dla mnie znacząca - kiedy Paul pyta ją, dlaczego płacze, a ona wykrzykuje, że nie cierpi wścibstwa. Skoro mowa o Paulu - no, jego to wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Rozumiem jednak wybór aktora - przy takich zmianach w fabule, jakie poczyniono przy pisaniu scenariusza, główną rolę męską trzeba było powierzyć komuś, kto się bardziej nada do historii miłosnej... I tutaj film jest dużo bardziej banalny, niż książka. Nie żebym nie wierzyła w piękne romantyczne historie wielkich miłości - ośmielę się nawet stwierdzić, że sama taką historię przeżyłam, i nadal przeżywam. Jednak po książce, która mimo zakochania narratora w głównej bohaterce nie kończy się ich związkiem, takie rozwiązanie fabularne w filmie wydało mi się zbyt hollywoodzkie. Natomiast w filmie fajna była scena w bibliotece z podpisywaniem przez Paula jego książki - myślę, że można ją zapisać do listy znaczących filmowych scen w bibliotece. Świetna domówka - ludzie w wieku moich rodziców bawiący się bardziej jak moi znajomi na domówkach, za to w świetnych garniturach i kieckach. No i - muzyka! W książce natomiast zachwyciło mnie parę ciekawych zdań i spostrzeżeń - ale ich nie zapisałam, i już nie chce mi się szukać, więc ich tu nie będzie.


Moje cudowne, kieszonkowe wydanie ŚuT z biblioteki zawierało w sobie także inny utwór Trumana Capote - "Harfa traw". Motyw tytułowy - trawy na zboczu cmentarnym wyśpiewujące losy pogrzebanych tam ludzi - iście liryczny, jak to bywa z harfą. Główni bohaterzy, podobnie jak Holly Golightly, to ludzie odmienni, nieprzystosowani do społeczeństwa, żyjący we własnym świecie. O ile jednak Holly była w tej swojej indywidualności samotnicą, tutaj mamy cały przegląd tego typu postaci. W odróżnieniu od tych "normalnych": złośliwych, głupich, przemądrzałych, zbyt poważnych, wszyscy z obozu "nienormalnych" wzbudzają sympatię. Chcą zamieszkać z dala od świata w domku na drzewie. Nie dziwię im się. Ja też zawsze chciałam mieć domek na drzewie. Bo też jestem nienormalna! "Nienormalna w ten właściwy sposób", jak ostatnio mnie opisano. Podobno to komplement. A "Harfa traw" nieco mnie znudziła.

Proszę mi wybaczyć usterki stylistyczne, kompozycyjne i inne wszelkie. Silne przeziębienie nie pozwala mi się dzisiaj skoncentrować, a nie chciałam z pisaniem czekać dłużej, bo już wszystko zupełnie wyleciałoby mi z głowy. Może kiedyś poprawię, żeby było ładniej.

W następnym odcinku Lubię czytać ksiażki. prawdopodobnie Pat ze Srebrnego Gaju L.M. Montmogery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz