I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

wtorek, 29 stycznia 2013

A może złotóweczkę? (z VATem)

Czytelniczą listę blogów zapełniły mi ostatnio prośby o oddawanie głosów z okazji konkursów na blog roku. Część nawet zabawnych i pomysłowych, bo jednak trochę się trzeba namęczyć, żeby nie wyszło zbyt żenująco... Ale i tak mnie ten konkurs jakoś niesmaczy.
- Pani, może 50 groszy?
[Wyjątkowo wyciągam portfel.]
- Albo ciut więcej?

sobota, 26 stycznia 2013

Nędzni czy nie Nędzni?(cy)

Les Miserables - Nędznicy 2012, reż. T. Hooper

Na "Nędzników" poszłam nieco z zaskoczenia, bo zwolnił się i tak już zarezerwowany bilet, a zawsze to miło wyskoczyć sobie do kina wtedy, kiedy się człowiek powinien intensywnie uczyć do koła z analizy muzycznej, lub też egzaminu z historii muzyki. I nawet nie ma się wyrzutów sumienia, bo można sobie przy okazji oglądania "Nędzników" powtórzyć podstawowe informacje na temat musicalu, poruszane na ostatnim wykładzie. Jedynym moim oczekiwaniem dotyczącym seansu było "odpocząć!" oraz "popatrzeć trochę na Hugha Jackmana", nie znałam ani literackiego, ani scenicznego pierwowzoru, nie spodziewałam się artystycznego zachwytu. I to było chyba odpowiednie podejście. Bo ci, którzy spodziewali się CZEGOŚ, wychodzili z kina (i to jeszcze w trakcie seansu) zawiedzeni, ja natomiast byłam całkiem zadowolona.
Wciągnęło mnie! Mimo 3 godzin w fotelu, nie byłam znudzona, nie odczuwałam dłużyzn, a trzeba przyznać, że podczas oglądania filmów zdarza mi się to niestety bardzo często.
Hugha urok menela ciut mnie onieśmiela./ theproducersperspective.com
Bardziej przypadła mi do gustu pierwsza część filmu (świetny menelowaty Jackman na początku!), niż ta druga z koniecznym przesłodzonym wątkiem miłosnym (Urocze, mogę już rzygać?) w której młodzi rewolucjoniści całkiem nieźle śpiewali (i wyglądali) ale Jean Vanjean stał się już zbyt święty, by to przełknąć bez mrugnięcia okiem.
A mimo to był przekonujący! Hugh Jackman to dla mnie przede wszystkim Leopold z Kate i Leopold, i nie przeszkadza mi, gdy taki archaiczny Leopold sobie śpiewa, zamiast mówić normalnie, za to przeszkadza mi, gdy robi tak Gladiator. Oj, Russell Crowe szału nie robi. A scena, w której śpiewa do gwiazd na tle katedry Notre Dame to już naprawdę przesada. Wypadło komicznie, a nie lirycznie, i nawet zagorzałe fanki Russella były zniesmaczone. Hm, a chyba zwłaszcza one. Dobrze, że przynajmniej nie tańczył... Chociaż nie miałabym nic przeciwko trochę większej ilości tańca w, bądź co bądź, musicalu.
Bo to taki naprawdę muzyczny musical. Na palcach jednej ręki (ewentualnie dwóch) można policzyć nieśpiewane kwestie, a fabuła nic na tym nie traci. Chyba że zaczyna cię irytować to ciągłe śpiewanie. Osobiście bardzo lubię musicale, i chętnie przyjmuję tę konwencję, ale rozumiem, że to może być po dwóch godzinach nieco denerwujące. Mnie nie denerwowało, ale miło się potem z tego ponabijać, śpiewając O mamo, o mamo, czy ty wiesz, ach czy ty wiesz, jak dojść mamy do naszego samochodu? Bo ja zgubiłam drogę i nie wiem, nie wiem, gdzie iiiiiiść! ...
Świetne piosenki (np. piosenka prostytutek i o prostytutkach od wczoraj mnie nie opuszcza! To nie miało się rymować.), chociaż trzeba przyznać, że nie wszyscy aktorzy z Hollywood powinni śpiewać, o nie. Ale nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, wyszło naturalnie. Momentami dość nędznie. Jak przystało na "Nędzników". Fabuła, której nie znałam, wciągnęła mnie, chociaż zakończenie bije patosem po oczach, były momenty poruszające (młody Gavroche! To dopiero fajna rola drugoplanowa, a nie tam Księżniczka Genovii! Chociaż ma obojczyki i też nieźle śpiewa, zwłaszcza - I Dreamed a Dream), i zabawne - w dość naturalistyczny sposób, co niektórych obrzydzało, ale mi raczej przypadły do gustu sceny z karczmarzami (ogromne zaskoczenie - świetny Borat! No i Helena Bonham Carter, jędza jak zawsze). Czego chcieć więcej od musicalu? Ja nic więcej nie chciałam. Więc wyszłam raczej zadowolona. Ale nie zachwycona.
I bardzo chętnie obejrzałabym sobie jakąś wersję sceniczną. Oraz "Nędzników" z 1998 r., gdzie Valjeana gra Liam Neeson. I książkę też przeczytam, a co. Bo czułam się upokorzona tym, że fabuła ta była mi obca! Więc już nie będzie. Polubiłam ją. I piosenki też. A czy polubiłam film? Hm. Na pewno nie na tyle, by iść drugi raz do kina. Ale raczej na tyle, by kiedyś, za parę lat,  chętnie obejrzeć go sobie jeszcze raz. Bardzo nie chciałam się sugerować innymi opiniami o "Nędznikach", ale może już oddziałuje na mnie to, co przypadkowo przeczytałam - że trudno sobie o tym filmie wyrobić konkretne zdanie.
Lovely Ladies, waiting in the dark...

czwartek, 24 stycznia 2013

kobiety w poszukiwaniu Miłości

Książkę "Szukając Miłości" podrzuciła mi jakiś czas temu M., która po jednej mojej SMS-owej wiadomości doszła do wniosku, że właśnie ja powinnam tę książkę przeczytać. Przeczytałam.
Napisał ją ksiądz Marek Chrzanowski FDP. I to bardzo ciekawa sprawa, bo książka jest o kobietach. Powiedziałabym nawet, że ta książka po prostu jest kobietą. A jednak napisał ją mężczyzna, i to kapłan! Z doskonałym wyczuciem kobiecej psychiki i duchowości.
To taki zbiór kilkunastu opowiadań, każde dotyczy innej młodej kobiety. W formie się różnią. Chyba jedno pisane jest z perspektywy mężczyzny, młodego chłopaka, inne w trzeciej osobie, część pierwszosobowo, lub też skrajnie pierwszosoobwo - w postaci listów czy pamiętników. Czytając je, głównie wieczorami/nocą, miałam wrażenie prawdziwego obcowania z tymi dziewczynami. Takich babskich hm, pogaduszek? Nie, to zbyt infantylnie brzmi. Lepiej - kobiecych rozmów, takiego zwierzania się, dzięki któremu poznajesz to, co dla kogoś jest najważniejsze, gdy ktoś odsłania to, co bolało, ale i to, co cieszyło, pokazuje, co doprowadziło go do tego momentu, w którym teraz jest, mówi o nadziejach i planach na przyszłość.
Najlepiej chyba określę ich istotę, mówiąc, że poszczególne rozdziały przedstawiają po prostu historię relacji w życiu danej kobiety. Streszczają to, co było najważniejsze w tym najważniejszym kobiecym aspekcie. Poszukiwanie. Relacji, drugiego człowieka. Miłości.
Więzi z dziadkami, rodzicami, przyjaciółkami. Chyba w każdej opowiastce - relacje z mężczyznami. Zakochania, odrzucenia. Zauroczenia, zawiedzenia. I dość rzadko mamy tu opisane szczęśliwe zakończenia rodem z komedii romantycznej. Owszem, też się pojawiają, ale ważniejsze niż to, by zrealizować plan "mąż/3 dzieci/2 psy, kot/dom z ogródkiem" jest tu coś innego. Odnalezienie Miłości. Bóg jest Miłością. Szukanie Boga, pozwolenie, by to On nas znalazł.
I chociaż nie we wszystkich opowiadaniach pojawia się słowo Bóg czy Jezus, to jednak trzeba zauważyć, że są w tym aspekcie trochę tendencyjne. Schemat jest mniej więcej taki: szukałam wypełnienia pustki w sobie nie tam gdzie powinnam. I dopiero jak wypełnię ją Bogiem, to będę mogła tworzyć dobre, prawdziwe relacje z innymi. Bo tylko on może dać Pełnię.
Trochę schematów, trochę tendencyjności, mogłabym się też poprzyczepiać do paru dziwnych sformułowań, albo do tych zdjęć pomiędzy rozdziałami, jak z Bravo z końcówki lat. 90., ale po co tak się czepiać? Nie to jest najważniejsze. Nie o walory literackie tu chodzi.
Najważniejsze, najbardziej uderzające było to, że to rzeczywiście tak jest. Że całe akapity, całe fragmenty, jeśli tylko by pozmieniać imiona, mogłyby stworzyć kolejny rozdział, zatytułowany "Marianna". Nawet chciałam się tak pobawić  i zobaczyć, czy rzeczywiście by się dało, ile bym musiała sama dopisać. Chyba niewiele... I dobrze mi z tym, że to nie tylko ja "tak" mam. 
Często opowiadania nie kończą się znalezieniem, ale to i tak są dobre zakończenia, pełne nadziei. Bo historia trwa nadal.

Ma na imię Marianna (...). Dziwne to imię i takie trochę nienowoczesne, jeżeli istnieją w ogóle nowoczesne imiona. Podobno mieszka tutaj od zawsze.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

wieści z sesji

Pisząc pracę  jednym z obrazów Marca Chagalla, to nawet w figurze św. Łukasza z bykiem wołem widziałam chagallowską kozę, nie mówiąc już o fragmentach "Pod słońcem Toskanii", gdzie też były kozy, a gdy koleżanka podesłała mi link o jakimś innym świętym, któremu zdarzało się lewitować, to doszłam do wniosku, że lewitujący na rysunku wygląda jak chagallowscy zakochani sunący przez niebo.
Pracę zaczęłam cytatem z "Notting Hill", zatytułowałam cytatem z piosenki Młynarskiego. Się żyje kulturoznawczo.
Nie wiem, czy nie napisałam tam jakichś głupot; boję się sprawdzić. Wiem że ze zmęczenia, wynikającego z konieczności napisania pracy bardzo szybko, poprzedzanego tradycyjnym odkładaniem roboty na później, gadałam dzisiaj głupoty. Jak tylko udało mi się sklecić jakieś zdanie.
Chcąc opowiedzieć Mamie o fenomenie kurtek z kołder, powiedziałam, że teraz jest taka moda, że się chodzi w kurtce. Komentarz? To nie moda, kochanie, to zima.
Oj zima.

niedziela, 13 stycznia 2013

Notting Hill w cytatach

Uwielbiam "Notting Hill". Od zawsze. Mimo iż to komedia romantyczna. W zakresie romantyzmu jest surrealistyczna, acz miła. W zakresie komediowości idealnie trafia w moje poczucie humoru. Czego chcieć więcej?


To było surrealistyczne, acz miłe.

A: Lepiej będzie nikomu o tym nie mówić.
W: Kiedyś opowiem o tym sobie, ale spokojnie, nie uwierzę.

Morele moczone w miodzie? Po tym zabiegu tracą smak i są zupełnie jak miód. Po co kupować morele? Wystarczyłby miód. Ale są dla pani, jeśli pani chce.

W: Przepraszam za odzywkę "surrealistyczne, acz miłe". Zgroza.
A: To nic. Moim zdaniem dno osiągnąłeś przy morelach

A: Chcę przeprosić za tamten pocałunek. Co mnie naszło? Chcę wiedzieć, że się nie gniewasz.
W: Tak. Tak... Tak. W ogóle się nie gniewam.

W: Dziwaczna sytuacja. To jest możliwe w snach, ale nie w życiu. W dobrych snach. A to ponowne spotkanie jest jak sen...
A: Jaki jest dalszy ciąg snu?
W: Myślę, że... W scenariuszu ze snu... Zmieniłbym osobowość, bo we śnie jest to możliwe, i... Podszedłbym i...Pocałował dziewczynę. Ale...
M: Czas minął. Już wszystko pan wie?
W: Prawie.
M: Ostatnie pytanie.
W: Czy ty... Masz zajęty wieczór?

W: Czy chcesz... Mieszkam tuż...
A: Zbyt skomplikowane.

A: Co ja tu z tobą robię?
W: Obawiam się, że nie wiem.
A: Ani ja.

Dziwne zderzenie z rzeczywistością.

To ktoś, kto... jest dla mnie nieosiągalny. Jakbym spróbował heroiny i stracił do niej dostęp. Otworzyłem puszkę Pandory, a w środku było nieszczęście.

W: Co u niego?
A: Nie wiem. Zapomniałam już, dlaczego chcieliśmy być razem.

A: Taka powinna być miłość.

W: Płynąca przez ciemne niebo.
A: Z kozą.
W: Grającą na skrzypcach?
A: Szczęście nie jest szczęściem, jeśli nie przygrywa mu koza.


Dotarłem do zakrętu na drodze, i od tej pory mam zamiar być imponująco radosny.


Jestem w miarę zrównoważonym facetem. Nieczęsto zakochuję się i odkochuję. Ale... Czy mogę odmówić twojej uprzejmej prośbie, i na tym skończyć sprawę?


Jestem też zwykłą dziewczyną,
 która stoi przed chłopakiem, prosząc go, żeby ją kochał.

sobota, 12 stycznia 2013

kulturalne podsumowanie 2012 r.

Nadszedł czas na podsumowanie kulturalne. Obawiam się, że wypadnie trochę żenująco. Z bloga wynika niezbicie, że przeczytałam w dopiero co ubiegłym roku 23 nieczytane  przeze mnie wcześniej książki (pod warunkiem, że jako dwie osobne policzymy każdy z tomów Wielkiego diamentu Chmielewskiej), plus 4 jeżycjadowe, które czytałam po raz któryś tam, i 2, które skończyłam czytać w 2012 r., ale zaczęłam już wcześniej. Nadal wychodzi mniej niż 30, a marzyło mi się tak z pół setki. Do poprawy! Nieco lepiej sprawa wygląda, jeśli doliczymy i odsłuchane 8 audiobooków (wszystkie po angielsku - 7 Harrych Potterów i Ania z Zielonego), ale czy to nie będzie pewne oszustwo?
Z tych nowoczytanych 3 to pozycje naukowe, beletrystyka to 8 książek, okołodziennikarskie są 4, a 6  "religijnych". Chciałam jeszcze wybrać najbardziej wartościową pozycję, ale mam z tym pewien problem - najbezpieczniej będzie odpowiedzieć, że był to Dzienniczek. Największy gniot? Zdecydowanie Podanie o miłość Grocholi. Najdłużej męczyłam się z Historią sztuki w zarysie Estreichera, najszybciej połknęłam Smutek Lewisa.
Ech, marzyło mi się jakieś bardziej wyrafinowane podsumowanie, ale zbyt mało, zbyt mało tego... A BABCIA KRYSIA PRZECZYTAŁA AŻ 88 KSIĄŻEK!

Jeśli chodzi o filmy, to takich, które obejrzałam w całości po raz pierwszy, było, co ciekawe, również 23! Z czego polskich - 5, i żaden nie był gniotem (ale też żaden arcydziełem...). 9 razy byłam na filmie w kinie, 6 filmów obejrzałam, bo leciały w telewizji, resztę - z komputera lub płyt. Za najlepsze mogę uznać: Chicago, Nietykalnych Zakochanych w Rzymie, i ten wybór pokazuje, że znowu trudno powiedzieć, żeby coś mnie w tym roku absolutnie zachwyciło. Najsłabsze filmy tego roku to: ZmierzchJak stracić chłopaka w 10 dni i Listy do Julii. Powinnam chyba przestać oglądać komedie romantyczne. Widziałam 1 musical, 3 komedie romantyczne, 4 adaptacje literatury, tylko jedną bajkę. Głównie natomiast oglądałam dramaty, i to najróżniejsze. Kilka pozycji dotyczących szczególnie kobiet, i to szczególnych - np. Żelazna Dama czy Elizabeth.
Lista nie jest jakoś bardzo żenująca, ale też nie powala. I już czując nad sobą oddech egzaminu z historii filmu przewiduję, że w tym roku będzie tu dużo więcej filmów  ambitnych, klasycznych, niemych, czarno-białych...

Koncertowo było koncertowo! Jeśli uznamy, że liczy się jakość, a niekoniecznie ilość. Artystów na żywo oglądałam w 2012 r. 8 razy. Na dwa koncerty gwiazd zagranicznych pojechałam do Warszawy - mowa tu oczywiście o Coldplay i Red Hot Chili Peppers, i dokładając tu jeszcze Voo Voo nie mogę nie zauważyć, że o koncertach tych zespołów marzyłam od dawna, i nareszcie te marzenia się spełniły. Dodając jeszcze udane występy toruńskie Mariusza Lubomskiego, Hey i Możdżera... tak, 2012 był zdecydowanie udany pod względem koncertów! Chociaż mogło być tego jeszcze więcej.

Życzę sobie więcej zachwycającej kultury na 2013. 

piątek, 11 stycznia 2013

Filmik - hejnał na circo massimo


Filmik mógłby być lepszy, gdybym nagrała też burzę oklasków, ale urwałam jak jakiś hejnał ;/ Tak czy siak - wrzucam, bo po wyszukiwanych słowach kluczowych doprowadzających właśnie tutaj, widzę że jest spore zapotrzebowanie w internecie na "hejnalistę z circo massimo".

czwartek, 10 stycznia 2013

Żelazna psia kupa i wypożyczalnie wędlin z maga garsu

Jedną z radości posiadania bloga jest to, iż ma się dostęp do statystyk. OK, zgadzam się, że to nie brzmi zbyt pasjonująco (cyferki, słupki, cyferki, wykresy), bywa też przygnębiające, jeśli nagle spada liczba odwiedzin i tracisz sens życia. W każdym razie w tych statystykach jest taka jedna ciekawa rubryczka, która nazywa się "źródła ruchu sieciowego". Mamy tam na przykład wykaz innych stron internetowych, z których ludzie trafiają na naszą stronę, ale też to, co każdemu blogspoterowi daje najwięcej radości - "wyszukiwane słowa kluczowe". Czyli odpowiedź na pytanie - co wpisywali w okienko Google ludzie, którzy dzięki tej wyszukiwarce trafili na mojego bloga? I to, co się tam pojawia, może wprawić w osłupienie lub spowodować wybuch śmiechu. W każdym razie, zasługuje na uwagę. Poniżej małe podsumowanie tychże wpisów, takich, które postanowiłam zachować dla ewentualnej potomności. Zapisuję je od paru miesięcy, ale mam zamiar robić to stale, i jeśli dotrwam z blogiem, to po każdym roku wynotować parę takich kwiatków.

Mój ulubiony wpis w Google to "psia kupa kwiaty orientu". Tak. Właśnie tak. Jednakowoż nie jest to aż tak absurdalne jak wygląda - po własnoręcznym wygooglowaniu doszłam do wniosku, że internaucie chodziło o książkę "Psia kupa" wydawnictwa "Kwiaty Orientu", którą to pozycję recenzowano na jakimś z czytanych przeze mnie blogów, i informacja o tym pojawiła się tutaj w rubryczce "tu wpadam". Chociaż... mogło też chodzić o coś zupełnie innego, jakby się tak głębiej zastanowić... Nie, lepiej się nad tym nie zastanawiać.

środa, 9 stycznia 2013

Hobbit: Niezwykła podróż od dziwnych dowcipów do jacksonowskiego patosu

imdb.com
O "Hobbicie" napisano już tak wiele, że napisano o nim także, że napisano o nim tak wiele. I nawet Antek popełnił małą recenzję na Facebooku:
Hobbit poza kilkoma żenującymi momentami (sanie prowadzone przez króliki, na trawie; łezka się w oku Golluma kręci; mały goblinek który zapisuje SMSy w swoim małym drewnianym notatniczku i na swojej małej kładce przemierza podziemia) trzyma poziom. Na plus wychodząc z kina po tej ekranizacji nie wymiotujemy patosem tak jak to miało miejsce z LOTR.
I chociaż od seansu minęło sporo czasu, i chociaż już tyle zostało na ten temat powiedziane, to i ja, i ja dodam swoje trzy grosze, bo już taką mam tradycję. Także no.
Trudno mi rozwodzić się na temat zgodności z oryginałem książkowym, gdyż zapoznałam się z nim w bodajże VI klasie podstawówki, a było to lata, lata temu (DEKADĘ TEMU? Jestem stara.) W każdym razie to chyba jakiś fenomen, żeby z w sumie niewielkiej rozmiarami książki robić aż trzy filmy, i to takie długie. Gdy o tym myślę, to włącza mi się w głowie jakaś alarmująca lampka każąca być podejrzliwym. I od razu wzmaga się krytycyzm.

wtorek, 8 stycznia 2013

Rzymskie wspomnienia

Taizé. Lubię to. Byłam na Europejskim Spotkaniu w Poznaniu, w samym Taizé byłam dwa razy (ale tylko raz świadomie, bo za pierwszym razem miałam z 10 lat), wielokrotnie w ciągu ostatnich lat chodziłam na modlitwy kanonami. Na Europejskie Spotkanie w Rotterdamie nie miałam ochoty, za to bardzo mocno ciągnęło mnie rok temu do Berlina. Nie udało się. Rzym? Pierwsza reakcja była taka: MUSZĘ! Aby w końcu po tych 2 czy 3 latach powrócić do dłuższego niż 1,5 godziny spotkania z tzw. "duchem Taizé", no i to świetna możliwość, żeby zobaczyć Rzym, którego do tej pory mimo wielu okazji nie udało mi się odwiedzić.

Polacy, Polacy, wszędzie Polacy

Hejnalista w Circo Massimo.
"Doskonała, tania okazja, żeby zwiedzić Rzym" - tak chyba pomyślało więcej Polaków. Typowa polska mentalność? Może coś w tym jest, skoro podobno spośród 40 tysięcy uczestników Spotkania z naszego kraju przyjechało 12 tysięcy. 30%? A mieliśmy wrażenie, że z 75%. Bycie Polakiem było tam takie pospolite! Nasz język słyszało się wszędzie. Do tego stopnia, że ludzie rozdający jedzenie na Circo Massimo od razu mówili wszystkim "schmatznego", a zbieracze śmieci "dżiękuja" - bo największe prawdopodobieństwo było takie, że trafi się akurat na Polaka. Nieco bardziej ambitni potrafili po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi na zapytanie "Polacco?" powiedzieć prawie że bezbłędnie "Szczęśliwego Nowego Roku". Najsympatyczniejszy motyw polski podczas pobytu w Rzymie miał miejsce w czsie jednego z obiadów. Siedzimy i jemy, słonko świeci, a tu nagle o 12:00 słychać hejnał mariacki. I to nie nagranie. Jeden z naszych rodaków wszedł na wzgórze i odegrał hejnał na trąbce. Sytuacja niezwykle pozytywna, dostał wielkie brawa. Potem jeszcze zagrał kolędę, odzew Polaków również był ogromny. Reszta Europejczyków - w szoku.

niedziela, 6 stycznia 2013

Przed posługą zapoznaj się z treścią modlitwy powszechnej

Było to mniej więcej tak:
...aby wierni nie zaniedbywali profilaktyk religijnych Ciebie prosimy...
Tak, profilaktyka religijna ważna sprawa. Zwłaszcza w czasie częstych zachorowań na grypę. I wzmożonego działania złego ducha.

piątek, 4 stycznia 2013

Taizmęczenié

Wyruszasz o godz 4:00. Nie, nie o 16:00, o 4 nad ranem. W nocy. A wcześniej, o 3:00, odprawiana jest Msza Święta, więc w sumie to nie opłaca ci się tej nocy iść spać. "Prześpię się w autobusie", myślisz. No jasne, nie ma innej opcji, w końcu to grubo ponad 20 godzin podróży, trzeba trochę pospać. Tylko że komfort spania w autokarze pozostawia wiele do życzenia. Po kilkunastu godzinach marzysz o tym, by móc przyjąć pozycję poziomą, by się po prostu położyć. Jednak zanim to nastąpi, musisz wziąć na plecy swój ciężki plecak, przejechać przetłoczonym metrem, przesiąść się do tramwaju, w grzejącym słońcu, które ciebie - ubranego stosownie do panującej w Polsce zimy - zachwyca, ale i wzmaga ogólnie panujące poczucie nieświeżości. Czekasz wiele, wiele minut, aż powiedzą ci, gdzie będziesz spędzał najbliższe noce. Ogromna radość - bo masz dostęp do prysznica z ciepłą wodą. I kawałek posadzki, na której rozłożysz karimatę.
odpoczywamy w oparciu o Zamek Anioła
Prysznic i możliwość położenia się na ziemi w tym momencie, po podróżnym zmęczeniu, wydaje ci się pięciogwiazdkowym luksusem. Potem, po kilku dobach, podczas których dwa razy dziennie spędzasz kilkadziesiąt minut siedząc niewygodnie na kościelnej posadzce, kolejne kilkadziesiąt stojąc w kolejkach, następne kilkadziesiąt - chodząc pieszo po mieście, lub próbując utrzymać równowagę w zatłoczonym metrze, i to z plecakiem na plecach, które nadal są obolałe po przenoszeniu na nich całego twojego bagażu, to po tym wszystkim karimata na posadzce wydaje się jednak trochę niewystarczająca. Marzysz o łóżku. Ale jesteś na tyle zmęczony każdym intensywnym dniem, że i tak zasypiasz. Mija więc kilka nocy, podczas których śpisz na ziemi, podczas których nie wysypiasz się na tyle, ile chcesz, bo albo ktoś z twojej sali wraca późno i cię budzi, albo ty sam wstajesz bardzo wcześnie, bo chcesz zdążyć na ciepły prysznic. A z przepisowych siedmiu godzin snu na dobę nici.
Nagle zdajesz sobie sprawę z tego że gdy kolejnym razem będziesz miał okazję się położyć, to będzie już w twoim ukochanym, wygodnym łóżeczku. Niestety, zanim to nastąpi, to czeka cię znowu kolejna męcząca noc w autokarze.
Taizmęczenié powoduje, że cały ten wyjazd naprawdę staje się pielgrzymką zaufania. Zaufania do siebie samego. Bo musisz zaufać sobie, że przebywając między ludźmi przy tym  zmęczeniu w końcu nie wybuchniesz i nie zrobisz komuś jakiejś krzywdy. Bo gada głupoty albo chrapie, gdy ty chcesz spać, bo jest na ciebie wkurzony, gdy się spóźniasz, albo to ktoś się spóźnia i musisz na niego czekać, bo gada głupoty, bo wyłączył ci ładowarkę z prądu, bo wepchnął się przed ciebie w kolejkę, albo po prostu gada głupoty.
Ale - zmęczenie mija, a dobre wspomnienia pozostają. I o tym, co będę dobrze wspominać, już w następnym odcinku. Jak tylko minie zmęczenie.