Książkę "Szukając Miłości" podrzuciła mi jakiś czas temu M., która po jednej mojej SMS-owej wiadomości doszła do wniosku, że właśnie ja powinnam tę książkę przeczytać. Przeczytałam.
Napisał ją ksiądz Marek Chrzanowski FDP. I to bardzo ciekawa sprawa, bo książka jest o kobietach. Powiedziałabym nawet, że ta książka po prostu jest kobietą. A jednak napisał ją mężczyzna, i to kapłan! Z doskonałym wyczuciem kobiecej psychiki i duchowości.
To taki zbiór kilkunastu opowiadań, każde dotyczy innej młodej kobiety. W formie się różnią. Chyba jedno pisane jest z perspektywy mężczyzny, młodego chłopaka, inne w trzeciej osobie, część pierwszosobowo, lub też skrajnie pierwszosoobwo - w postaci listów czy pamiętników. Czytając je, głównie wieczorami/nocą, miałam wrażenie prawdziwego obcowania z tymi dziewczynami. Takich babskich hm, pogaduszek? Nie, to zbyt infantylnie brzmi. Lepiej - kobiecych rozmów, takiego zwierzania się, dzięki któremu poznajesz to, co dla kogoś jest najważniejsze, gdy ktoś odsłania to, co bolało, ale i to, co cieszyło, pokazuje, co doprowadziło go do tego momentu, w którym teraz jest, mówi o nadziejach i planach na przyszłość.
Najlepiej chyba określę ich istotę, mówiąc, że poszczególne rozdziały przedstawiają po prostu historię relacji w życiu danej kobiety. Streszczają to, co było najważniejsze w tym najważniejszym kobiecym aspekcie. Poszukiwanie. Relacji, drugiego człowieka. Miłości.
Więzi z dziadkami, rodzicami, przyjaciółkami. Chyba w każdej opowiastce - relacje z mężczyznami. Zakochania, odrzucenia. Zauroczenia, zawiedzenia. I dość rzadko mamy tu opisane szczęśliwe zakończenia rodem z komedii romantycznej. Owszem, też się pojawiają, ale ważniejsze niż to, by zrealizować plan "mąż/3 dzieci/2 psy, kot/dom z ogródkiem" jest tu coś innego. Odnalezienie Miłości. Bóg jest Miłością. Szukanie Boga, pozwolenie, by to On nas znalazł.
I chociaż nie we wszystkich opowiadaniach pojawia się słowo Bóg czy Jezus, to jednak trzeba zauważyć, że są w tym aspekcie trochę tendencyjne. Schemat jest mniej więcej taki: szukałam wypełnienia pustki w sobie nie tam gdzie powinnam. I dopiero jak wypełnię ją Bogiem, to będę mogła tworzyć dobre, prawdziwe relacje z innymi. Bo tylko on może dać Pełnię.
Trochę schematów, trochę tendencyjności, mogłabym się też poprzyczepiać do paru dziwnych sformułowań, albo do tych zdjęć pomiędzy rozdziałami, jak z Bravo z końcówki lat. 90., ale po co tak się czepiać? Nie to jest najważniejsze. Nie o walory literackie tu chodzi.
Najważniejsze, najbardziej uderzające było to, że to rzeczywiście tak jest. Że całe akapity, całe fragmenty, jeśli tylko by pozmieniać imiona, mogłyby stworzyć kolejny rozdział, zatytułowany "Marianna". Nawet chciałam się tak pobawić i zobaczyć, czy rzeczywiście by się dało, ile bym musiała sama dopisać. Chyba niewiele... I dobrze mi z tym, że to nie tylko ja "tak" mam.
Często opowiadania nie kończą się znalezieniem, ale to i tak są dobre zakończenia, pełne nadziei. Bo historia trwa nadal.
Ma na imię Marianna (...). Dziwne to imię i takie trochę nienowoczesne, jeżeli istnieją w ogóle nowoczesne imiona. Podobno mieszka tutaj od zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz