I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

sobota, 30 czerwca 2012

Piosenki z Disney'a na obronę licencjatu

Śpiewanie pod akademikiem piosenki z Pocahontas po, chlip, ostatniej takiej wspólnej imprezie z dziennikarzami, skłoniło mnie do przesłuchania paru disney'owskich hitów. I kurczę, jak one niesamowicie pasują do mojej obecnej sytuacji przygotowywania się do obrony! Chociażby we fragmentach. Bo gdy Shang z "Mulan" śpiewa:
Brać się do roboty, wroga bić już czas,
(Widzę zamiast mężczyzn mnóstwo bab wśród was!)
to ja, oprócz tego antyfeministycznego wersu, odbieram to bardzo osobiście, jako motywację do podjęcia pilnej nauki zagadnień na obronę. I dalej:

poniedziałek, 25 czerwca 2012

smutny, niefilmowy film

Nie opuszczaj mnie, A. Garland

http://www.guardian.co.uk/film/2011/feb/13/never-let-me-go-review-ishiguro
Och, jakże smutny, smutny film. Główny motyw życia dla oddania organów wewnętrznych komu innemu kojarzy mi się z Wyspą z Ewanem McGregorem, Scarlett Johanson i Seanem Beanem, ale klimat tutaj jest zupełnie inny. Szary, melancholijny, żadnych czystych kolorów, dobrze współgra z muzyką, i historią chyba też. Ale o ile klimat mi się spodobał, to historia nie powaliła, nie zachwyciła, nie wciągnęła. Może właśnie miało być tak niefilmowo, aby oddać bezbarwność życia tych młodych ludzi, brak wpływu na własne los, konieczność przedwczesnej śmierci, zamknięcie w nudnych czterech ścianach. Ogołoceni ze wszystkiego, próbują łapać chwile szczęścia. Nic z tego, to też zostaje im zabrane, to też stracą. Ale, jak konstatuje główna bohaterka na koniec, przecież to wszystko nie różni się od życia innych ludzi. Już taki jest tu nasz los.

niedziela, 24 czerwca 2012

Codziennik lewicowy

www.merlin.pl

Codziennik, Daniel Passent

- Co czytasz?
[Swoim zwyczajem podniosłam okładkę, by pytający mógł sam przeczytać tytuł i autora książki.]
- Mam nadzieję, że nie zostaniesz młodym lewicowym inteligentem.
Spokojna głowa, nie grozi mi to. Za Codziennik chwyciłam przygotowując się do prezentacji na temat Daniela Passenta na zajęcia z publicystyki politycznej - powstało wtedy nawet używane do teraz przez współstudentów dziennikarzy powiedzenie być jak Passent, czyli - bezczelnym. Passenta z listy publicystów do zaprezentowania wybrałam ze względu na ... sentyment do Agnieszki Osieckiej, weird as it is. W każdym razie zaczęłam czytać Codziennik, i był on na tyle ciekawą lektura, że przeczytałam do końca. W końcu pan profesor od publicystyki powiedział, że warto czasami zapoznać się także z tymi publicystami, którzy są dobrzy warsztatowo, a z poglądami których się nie zgadzamy. A Passenta, o ile nie jest zbyt jak Passent w kwestiach, które mnie jakoś osobiście dotyczą, czyta się dobrze.

piątek, 22 czerwca 2012

"Flint nearly kills the Gryffindor Seeker, which could happen to anyone, I'm sure..."

Po co słuchać muzyki, skoro można słuchać audiobooków "Harry'ego Pottera" po angielsku? Raczej będzie mi żal czasu na to, aby kiedyś jeszcze czytać te książki w całości. A taki audiobook na słuchawkach podczas przemieszczania się z miejsca na miejsce pieszo/rowerem/komunikacją miejską to całkiem przyjemna rzecz. Można poczuć satysfakcję, że obcuje się z literaturą po angielsku, porównać sobie znaną na pamięć polską wersję z oryginałem i poszukiwać błędów tłumacza (bo wyszukiwanie błędów to to, co przychodzi mi bez problemu...), odnaleźć parę niekonsekwencji pani Rowling, i powrócić pamięcią do dziecięcych i nastoletnich momentów absolutnej satysfakcji stworzonym przez nią magicznym światem. Bo choć nie czekam już na list z Hogwartu, to sowa Jadwiga nadal ma swoje miejsce w moim pokoju. 

Scars can come in useful. I have one myself above my left knee which is a perfect map of the London Underground.
 'Don't talk rubbish,' said Uncle Vernon. 'There is no platform nine and three-quarters.'
There are some things you can't share without ending up liking each other, and knocking out a twelve-foot mountain troll is one of them.
  Erised stra ehru oyt ube cafru oyt on wohsi.

środa, 20 czerwca 2012

done.

Straszak-przypominacz z ostatnich kilku tygodni, nareszcie mogę uwolnić od niego moją tablicę korkową.
Licencjat oddany, czeka na werdykt, i niezależnie od tego jaki on będzie - najważniejsze, że napisałam. Najwyżej będę poprawiać, albo poprawiać, poprawiać i poprawiać - bo wrzesień to też miesiąc, jak każdy inny, o.

sobota, 16 czerwca 2012

Marianna vs. Licencjat - mecz o wszystko

Przez cały (roczny?) mecz mimo remisu przewagę miał Licencjat. Minął przepisowy czas gry, nadal z wynikiem remisowym. Na szczęście jednak mamy dogrywkę, i w drużynę Marianny wstąpiły nowe siły, są nadzieje na zwycięstwo. Marianna planuje wyjść z grupy przed nastaniem września, dlatego musi się sprężyć. Wynik we wtorek, choć może się okazać, że i po wtorku sędziowie dojdą do wniosku, że wyjście z grupy jednak dopiero we wrześniu. Doping jest, kibice wspierają. Trener - Mózg - nie pozwala się obijać członkom drużyny, budząc ich o 6:40, mimo że budziki nastawili na 8:30. OK, trenerze, idziemy pracować, wyśpimy się "potem".
To tylko Euro. To tylko studia.


Poniżej kilka wpadek komentatorów:
- zmieniono papier z gazetowego na papierowy;
- layout i szafa graficzna;
- w pasku tytułowym zaakcentowano słowo "słowo";
- cyfry potraktowano większą czcionką.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

hobby: hiobbing

[Tak, mówiłam, że najlepiej pracuje mi się z presją czasu. Mam presję czasu, mam (jakąś tam) mobilizację. Tylko że to strasznie męczące.]

czwartek, 7 czerwca 2012

odsłaniamy Narnię

To zdziwienie "chłopaków" (czyt. dwóch młodszych braci), gdy z moich ust pierwszy raz dotarło do nich, że Aslan jest figurą Boga!
To zrozumienie na ich twarzach, kiedy po chwili zastanowienia już wiedzieli, że to ma sens.
To zdziwienie u mnie - bo jak można tego nie wiedzieć, nie zauważyć, nie wyczuć?



(...) a kiedy zaczął ściągać ze mnie skórę, poczułem taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czułem. Jedyną rzeczą, jaka pozwalała mi ten ból wytrzymać, była ulga przy zsuwaniu się ze mnie tego paskudztwa.
Podróż wędrowca do świtu <3

sobota, 2 czerwca 2012

objeżdżam na blogu "z Chrystusem w supermarkecie"

coczytac.pl

z Chrystusem w supermarkecie, Tony Castle

Ten tytuł i ta okładka pewnie mają zachęcić do sięgnięcia po książkę. Hm. Okładka jest po prostu kiepska, kojarzy mi się z szopką z kościoła oo. Jezuitów sprzed paru lat, gdzie zamiast tradycyjnej szopki postawiono właśnie kosz z supermarketu, a w środku był np. wątpliwej urody pluszak mający pewnie w zamierzeniu być Kubusiem Puchatkiem, a wyglądał bardziej jak Puchałke. W każdym razie, okładka i tytuł w ogóle mnie nie zachęciły. Książka jednak, na szczęście, nie opowiada w całości o Chrystusie w supermarkecie (oh, przypomniał mi się żarcik - Kiedy w Świebodzinie wybudowano Tesco? - Pięć lat przed Chrystusem. Hu, hu!). Ten tytuł na okładce to po prostu tytuł jednego rozdziału książki. Wszystkie tytuły rozdziałów zbudowane są na tej samej zasadzie - z Chrystusem gdzieś tam lub w czymś tam - w kolejce po zasiłek, w rodzinie, na porannej kawie, w Internecie. Podstawowe wartości relacji z Jezusem można przedstawić bez tej całej supermarketowej otoczki, bez tego naciąganego wpychania w schematyczne tytułowanie rozdziałów. Supermarket - bo pewnie w Nazarecie też był targ, i pewnie Jezus się często na nim bawił, i pewnie ludzie Mu się przyglądali i nie widzieli w nim nic nadzwyczajnego, więc my w supermarkecie powinniśmy się przyglądać innym kupującym, i ich kochać. OK, no pewnie racja, ale jakże bardzo naciągane jest wpychanie tam tego całego supermarketu! Chociaż może to właśnie forma ma być tym, co przyciągnie, zatrzyma czytelnika. Jak dla mnie - rozdziały w znaczących fragmentach są jak te słabe ściągane z internetu kazania oparte na początku na jakiejś historyjce, które to historyjki mają dziwną umiejętność (bilokacja?) pojawiania się w różnych kościołach... Chociaż właściwie, ta książka jako źródło właśnie takich historyjek, pewnie mogłaby się paru kaznodziejom przydać. Dla mnie - forma jakaś wydumana, nie odpowiadająca treści. Trochę taka teologia dla ubogich, ale kilka kwestii zawsze warto sobie przypomnieć. Plus za ciekawe cytaty z różnych lektur duchowych - choć też ich związek z resztą rozdziału bywa naciągany. I minus za modlitwy na koniec rozdziałów. Teksty typu Z takim zapałem uczestniczyłeś w ucztach, że zyskałeś opinię żarłoka i pijaka bratającego się z grzesznikami!, Panie, jestem znużony apelami o pomoc. Kolejne dwa w dzisiejszej poczcie - oba trafiają do kosza nie otwarte! czy Czy będę lepszy, bardziej świątobliwy, umiejąc się posługiwać komputerem? (jako kontekst proponuję modlitwę przed wejściem do internetu z bloga Kazimierza Marcinkiewicza) są pewnie w porządku w osobistej, codziennej modlitwie, ale umieszczenie ich w książce jakoś mi zgrzyta. A na koniec autor tłumaczy się, że książkę tę pisał w rozgardiaszu, co nie sprzyja refleksji i przemyśleniom. Mógł to sobie darować, albo napisać kolejny rozdział z Chrystusem w rozgardiaszu, może wtedy wypadłoby mniej żenująco.