I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

piątek, 22 listopada 2013

Nosowska.zip i Andrzej Seweryn

Kolejne marzenie spełnione - koncert Kasi Nosowskiej. Ach.
Więcej achów w relacji na Kulturalnym Toruniu.

A dziś - monodram Andrzeja Seweryna "11 monologów". Klasa aktorska sama w sobie. Komediowo i na poważnie. Przerwa kilkanaście sekund i już jest inną postacią, co za gość. Sam jeden na scenie, on i krzesło, i przykuwa uwagę maksymalnie. Aktor przez wielkie A.

wtorek, 19 listopada 2013

scroll, scroll, scroll...

Od dwóch godzin siedzę w bibliotece na wydziale i przeglądam kwejka.


I magisterkę o benefisach w Trójce, by móc czytać książki o Trójce bez wyrzutów sumienia, że nie uczę się do sesji/egzaminu/nie przygotowuję się do pisania pracy, bo przecież się przygotowuję. Jakże przyjemnie!

niedziela, 17 listopada 2013

akcja 'yeahsień'

Spełniłam swoje (kolejne) marzenie. Zawsze chciałam udokumentować to, jak nasz dąb przed domem zmienia kolory na jesień. Ale zawsze orientowałam się zbyt późno, by zaczynać, jak już był żółtawy albo nawet pomarańczawy. W tym roku zaczęłam na czas. Nie miałam w sobie dość precyzji na to, by codziennie ustawiać aparat tak samo, i skleić potem jakiś mega super gif czy coś. Może nawet i z tych moich zdjęć by się dało, gdyby się więcej czasu miało. Ale się nie ma. Naprawdę się nie ma. Więc tylko taka składaneczka. I tak urocza. Kolory jesieni co roku dają radę. Na jesień to wystarczy mi spojrzeć na drzewa i od razu jest radośnie.
Swoją drogą, zdałam sobie sprawę z tego, iż miałam tu opisać inne spełnione marzenie, czegom nie uczyniła. Ale uczynię, jak poczynię jakiś post na zakończenie roku, taki podsumowujący. Chyba już zacznę zbierać do niego materiały.

piątek, 15 listopada 2013

Wałęsa, W pierścieniu ognia i egzamin z teatru

Oto shoty kulturalne, bo człowiek nie ma nawet czasu napisać czegoś porządnego. A co kulturalnie słychać, to poniżej możecie przeczytać.

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" Andrzeja Wajdy to film, w którym Robert Więckiewicz jest bardziej jak Lech Wałęsa niż Lech Wałęsa. To trochę jak z tą anegdotą o tym, że Charlie Chaplin wziął udział w konkursie na najlepszego sobowtóra Charliego Chaplina i zajął drugie miejsce. Serio, ja naprawdę lubię Więckiewicza, i jego Wałęsa to w sumie sympatyczna postać, tylko że trochę przerysowana. Zwłaszcza jeśli chodzi o sposób mówienia. Jestem z Lypna i chciałem być pylotem. Momentami to bawi prawie jak kabaret.
Wbrew recenzentom i innym takim uważam, że bardziej prawdziwie wypada Agnieszka Grochowska jako Danuta Wałęsa. Zwłaszcza w tych scenach, gdzie cholernie się wścieka, bo chciałaby mieć dom rodzinny a nie salę konferencyjną. To aż groteskowe, musieć tak wyrzucać z domu podłych dziennikarzy. I w sumie z tą groteską ten groteskowo mówiący Więckiewicz wypada nawet spójnie. A co do podłych dziennikarzy - to Oriana Fallaci nie wypada zbyt sympatycznie, ale za to profesjonalnie. No i jest trochę przerażająca.
Oscara nie przewiduję, choć film jest ewidentnie nastawiony na zagranicznego (niedokształconego) odbiorcę. Po drugiej wojnie światowej Polska znalazła się pod wpływem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich... Thank you, Captain Obvious. A nawiązywanie w nazwie do "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza wydaje mi się jednak przesadzone.
Ale obejrzeć warto.


"W pierścieniu ognia" S. Collins. Połknęłam równie szybko jak "Igrzyska śmierci", z ponownym wrażeniem obcowania ze słabą literaturą, od której nie można się oderwać. Pozapamiętywałam sobie nawet kilka słabych, słabiutkich zdań. Moje ulubione:
Nie zastanawiałam się nad tym, ale na arenie przynajmniej część chłopców zachowała owłosienie na ciele, a wszystkie dziewczyny poddano gruntownej depilacji. Przypominam sobie, jak kąpałam Peetę nad strumieniem i w słonecznym świetle spod warstwy błota i krwi wychyliły się bardzo jasne włosy, tylko twarz pozostała idealnie gładka. Ani jednemu chłopakowi nie wyrosła broda, choć wielu powinno już mieć zarost. Ciekawe, co organizatorzy im zrobili.
Nie, to nie jest ciekawe. Nic nie wnosi do książki, oprócz pewnego zniesmaczenia u czytelnika.
Odniosłam też wrażenie, że ta książka miała wyglądać nieco inaczej, ale jednak żeby się coś konkretnego zadziało, trzeba było (uwaga, spoiler) wrzucić znów jakieś Igrzyska. Cały system Igrzysk, tourne, mentorów, losowań i zwycięzców nadal wydaje mi się niedopracowany. (koniec psot) Tym razem jednak nie jest aż tak ważne show, a walka o rząd dusz. I rządzenie w kraju rządzonym niesprawiedliwie, w której to walce nasza bohaterka staje się nagle istotnym pionkiem.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek było tak, że zwrot akcji w książce sprawił, że wydałam z siebie dźwięk zaskoczenia. A przy "W pierścieniu ognia" tak właśnie było. Pod koniec byłam naprawdę zdziwiona tym, że aż tak to się potoczyło. Nie że się potoczyło w tę stronę, ale że aż tak się tam potoczyło!
Za wątkiem miłosnym nadal nie przepadam. Choć w sumie to całe katnissowe "w sumie to cię lubię ale nie wiem jak bardzo i nie wiem czego chcę bo on też jest spoko ale ty też jesteś spoko" jest takie dość... prawdziwe.
Wbrew pozorom Gale nie jest jedynym powodem dla którego
bardzo chętnie obejrzę "W pierścieniu ognia" w kinie. Zdjęcie stąd.
Mimo mankamentów czytanie tej książki tak bardzo mnie odprężyło, że nie mogę się doczekać, kiedy znowu wskoczę w świat Panem. Zarówno filmowy (a to już niedługo, i już same materiały promocyjne dają mi dużo radości), jak i książkowy (tak się nagrodzę, jeśli zdam egzamin z teatru w pierwszym terminie).

No właśnie, egzamin z teatru. Przepraszam wszystkich, którzy z racji częstego rozmawiania ze mną muszą tak wiele wysłuchiwać na ten temat. Z drugiej strony, mamy tam ciekawą listę lektur (i naukowych, i dramatów) i spektakli teatru telewizji do obejrzenia. To nie sama sucha nauka, ale też mobilizacja do obcowania ze sztuką. W ramach przygotowań do egzaminu przeczytałam tak znaczącą w Jeżycjadzie "Krótką historię teatru polskiego" profesora Zbigniewa Raszewskiego, "Czekając na Godota" Samuela Becketta (czytało mi się dobrze, choć rzecz jasna absurdalnie, a potem się okazało, że tam wszystko, naprawdę wszystko ma znaczenie. A ja myślałam, że to takie o, po prostu jest. A tam nawet to zdjęcie kapelusza... Jeny.), kończę "Fausta" Gotye Goethego (bo w klasie maturalnej nie zdążyłam doczytać do końca), obejrzałam też "Króla Edypa" z Teatru Telewizji z 92 r. (młody Jan Frycz!), a zamiast muzyki słucham z telefonu "Króla Lira" z Teatru Polskiego Radia. Z czasów, gdy aktorzy nie wymawiali "eŁ", tylko "eLL", urocze.
Gdyby jeszcze człowiek mógł z tym wszystkim obcować bez stresu, to byłoby sympatyczniej.

niedziela, 10 listopada 2013

Czy jestem jak mieszkańcy Kapitolu?

Igrzyska śmierci, S. Collins

Brat kupił książkę, by się przekonać, co to takiego. "Dobrze się czyta, taka bajeczka, połkniesz w kilka dni". Miał rację. Połknęłam. Czytało mi się jednak te "Igrzyska śmierci" nieco dziwnie. Z jednej strony - bardzo wciągało. Z drugiej jednak - z dziwnym wrażeniem obcowania z kiepskawą literaturą. Miałam nawet wrażenie, że to nie książka, ale od razu scenariusz filmu, albo gry komputerowej. Braki w świecie, braki w przedstawieniu postaci, niedociągnięte wątki. "Czasami mam wrażenie, że ty mogłabyś napisać to lepiej", powiedział jeden z braci. Nie wiem, czy to komplement...?
Książkę połknęło po kolei troje z nas, wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że naprawdę wciąga, ale nikt z nas nie był jakoś przesadnie podekscytowany. Z drugiej strony, mieliśmy po lekturze bardzo dużo igrzyskowych tematów do wielogodzinnych rozmów.
[tradycyjnie spoileruję, ale chyba nie jakoś bardzo.]
Graficzka z: districtpotter13.deviantart.com
Przedstawiony w książce świat za te nie wiem, kilkaset lat wydaje się nawet dość prawdopodobny. Nie ma tam żadnej magii ani innych szaleństw, wszystko dzieje się w miarę normalnie, oprócz pojawienia się zmutowanych genetycznie roślin i zwierząt (ale czy kogoś to dziwi? brzmi prawdopodobnie). Przez historię prowadzi nas kilkunastoletnia Katniss, mieszkanka Dwunastego Dystryktu, który tak jak i pozostałe jedenaście jest zniewolony przez stolicę-Kapitol, w państwie Panem, na terenach obecnej Ameryki Północnej. Każdy z dystryktów jest ściśle wyspecjalizowany i zajmuje się czymś innym - Dwunastka, dla przykładu, to dystrykt zaopatrujący Kapitol w węgiel, w innych jest to sadownictwo, tekstylia, elektronika, wyrób papieru i dostarczanie drewna. Tu już coś zaczyna nie pasować - bo czy rzeczywiście wszystkie ludzkie materialne potrzeby da się podzielić na 12 dziedzin? Wydaje mi się to niewystarczające.
Drugi zgrzyt pojawia się w najważniejszym motywie w książce, i najważniejszym motywie w przedstawionym świecie. Jako kara za próbę powstania przeciwko władzy Kapitolu co roku urządzane są Głodowe Igrzyska. Każdy z dystryktów losuje dwoje nastoletnich przedstawicieli-trybutów, którzy wraz z innymi stoczą bój o śmierć i życie. Zwycięża ten, kto ostanie się żywy jako ostatni. Wszystkie chwyty są dozwolone, a cały kraj ogląda to krwawe widowisko transmitowane w telewizji. I zdaje się, że emocjonowanie się Igrzyskami, oprócz pracy na rzecz Kapitolu, to jedyne, czym ktokolwiek w dystryktach się zajmuje, a pokazana w nich wszechmoc i okrucieństwo władzy ma powstrzymać ewentualne kolejne bunty. I to właśnie nie brzmi przekonująco. Żeby powstrzymać bunt należałoby chyba raczej stwarzać pozory dobrobytu, a nie głodzić, torturować i zmuszać do oglądania zabijających się zezwierzęconych nastolatków.
Akcja książki zaczyna się bardzo szybko, i ciągle coś się dzieje. Nie zdążyliśmy jeszcze poznać świata Dwunastego Dystryktu, ani głównej bohaterki, a już okazuje się, że za chwilę weźmie ona udział w Głodowych Igrzyskach. Skoro to nasza główna bohaterka, i wiemy już, że są następne części książki, to doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej to ona zostanie przy życiu do końca Igrzysk. Choć sprawy nieco się komplikują, i nie idą po najprostszym z możliwych torów, a zaskakujące jest, przynajmniej dla mnie, zwłaszcza zakończenie.
Spodziewałam się czegoś ze schematu harrypotterowego. Napięcie narasta, narasta, narasta, kulminacja, a potem bum, Harry w szpitalu, Dumbledore wszystko wyjaśnia, udało się, zwyciężyliśmy, jest sielsko, jemy sobie słodycze, a przyjaciele przychodzą się pouśmiechać.
A tutaj nie. Choć wydaje nam się, że już-już za chwilę będzie szczęśliwy koniec i zwycięstwo, sprawy się jeszcze komplikują. I to nie raz, a dwa razy. Koniec książki wcale nie rozładowuje napięcia, nie ma żadnego "i żyli długo i szczęśliwie". A właśnie. Wątek quasi-miłosny. Nie przekonuje mnie, jest taki bardzo nastoletni. Tak, wiem, że to przeżycia nastolatków, ale niestety brzmi też jakby wymyślał to nastolatek. Chociaż na szczęście nie ma "i żyli długo i szczęśliwie".
Sam motyw Igrzysk interpretowaliśmy z braćmi na różne sposoby. No wiadomo, kultura coraz bardziej kretyńskich i odrażających reality-show, podglądania ludzi, podpuszczania ich, by skakali sobie do oczu, ale, co ciekawe, bez aspektu komercyjnego. Ale i szerzej po prostu okrutny show-business, nastawiony na to, jak kto wygląda i z kim się pokaże, a nie kim jest. Również - po prostu nasza kultura, karmiąca się ludzką tragedią, sensacją, życie życiem gwiazd. Ale i codzienna współczesna rzeczywistość, z wszechobecnymi kamerami i inwigilacją.
Niby tak kiepsko napisane, a jednak ile możliwości interpretacyjnych!
I tak bardzo wciągające... Może jestem typowym członkiem naszej zdegenerowanej kultury, i dlatego tak bardzo chcę dowiedzieć się, kto kogo jak przechytrzy, jak to rozwiążą, co z tym zrobią, zabiją, nie zabiją, zachowają godność czy nie. Może jestem jak mieszkanka Kapitolu, tylko że nie mam aż tak kretyńskich kolorowych strojów. W sumie to aż mi trochę wstyd, że tak bardzo mnie to wciągnęło, tak bardzo, że nie mogłam się oprzeć, i najszybciej jak się dało sięgnęłam i po następną część (choć jak wszystkim wiadomo, cierpię ogólnie na deficyt wolnego czasu, ale średnio się tym przejmuję, bo jestem rozbrajająco niefrasobliwa). Daję autorce szansę na rozszerzenie kilku wątków w kolejnych częściach - intryguje mnie np. relacja Katniss z matką, dość oryginalnie wymyślona, ale jednak póki co niepogłębiona. Bo nie wydaje mi się, aby udało jej się wybrnąć z opisanych już uproszczeń w świecie przedstawionym, i sprawić, że w kolejnych tomach nabierze to więcej kolorów i sensu.

Zdjęcie z: http://hungergamesdwtc.net/2013/06/jennifer-lawrence-wins-saturn-award-for-the-hunger-games/

Igrzyska śmierci, reż. G. Ross

Po książce obejrzeliśmy film. Wiadomo, Jennifer Lawrence taka fajna, wow, uszanowanko. Katniss w książce nie budzi zbyt wielkiej sympatii, do tej filmowej mam jej więcej - może właśnie ze względu na Lawrence. Poza tym sceny tego całego kapitolińskiego blichtru kojarzą mi się bardzo z filmikami po gali Oscarów, na których aktorka niezmiernie bawi mnie swoją rozbrajającą niefrasobliwością. Film przełamuje pierwszoosobową narrację, w ciekawy sposób pokazuje Igrzyska od strony organizatorów (te wielkie multimedialne plansze, ta cała zabawa ludzkim życiem), ale i nieco szerszy kontekst nastrojów społecznych w całym państwie (to, jak już wiem, inspiracje z drugiego tomu). I chociaż tutaj już dokładnie wiedziałam, jak się sprawy potoczą, to i tak film bardzo mnie wciągnął. Tak, zdecydowanie jestem jak typowa mieszkanka Kapitolu emocjonująca się powtórkami z dobrze jej znanych Igrzysk. Chociaż mam wrażenie, że w samej końcówce nieco poprzeinaczali. Żeby było bardziej hollywoodzko.