I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

czwartek, 27 września 2012

Colorowy Concert Coldplay

Widziałam na żywo PJ Harvey, Red Hot Chili Peppers i Coldplay. Mogę umierać.

Miałam się przygotować na Coldplay, nauczyć wszystkich piosenek na pamięć i jarać się niemożliwie... Ale tak jakoś nagle przyszła połowa września, i okazało się że koncert już w przyszłym tygodniu, zaczęliśmy się stresować dojazdem, a zwłaszcza powrotem (na szczęście mamy kochanego Tatę, który czekał na nas w Warszawie kilka godzin, pozdrawiam!), no i nawet nie przesłuchałam najnowszej płyty w całości... A to, co przesłuchałam, nie było zachwycające, więc i entuzjazm nie był jakoś wielki... Aż do dotarcia na stadion. Samo to miejsce zrobiło na mnie duże wrażenie - nigdy nie byłam na żadnym stadionie tego typu, a ten na dodatek jest ogólnie w Polsce znany, no i fajny, nawet łazienki są bardzo przyzwoite! Mieliśmy miejsca na trybunach, z dobrym widokiem. Wkoło - fani Coldplay w różnym wieku, np. siwy pan, nazwany przez nas hipsterem, ponieważ donośnym głosem opowiadał znajomym o tym, że słuchał zespołu jeszcze zanim stali się sławni. Trochę się obawialiśmy, że gdy będziemy chcieli wstać i trochę się poruszać w rytm muzyki, to zostaniemy zbesztani za to, że zasłaniamy, ale obyło się bez tego. Przesiedzieliśmy supporty, z których pierwszy był kiepski, a drugi całkiem spoko (zawsze mam w takich chwilach refleksję na temat smutnego losu supportowców, którzy wychodzą przed publikę czekającą tylko na to, aż oni zejdą ze sceny...), i podekscytowanie rosło, bo kurczę, za kilka minut na scenę wyjdzie COLDPLAY! Wyszli. WOW.
Nazwałabym to bardziej widowiskiem, niż koncertem. Widowiskiem wykorzystującym wiele możliwości nowych technologii, widowiskiem angażującym publikę, widowiskiem, w którym forma nieco przerosła treść. Najciekawsze z tego wszystkiego były różnokolorowe świecące bransoletki, rozdawane przy kontroli biletów. Migały w rytm muzyki, sprawiając, że cała publiczność wyglądała jak bajeczny, rozradowany brokat. A w każdym razie ja osobiście czułam się jak bajecznie rozradowana drobinka wielobarwnego brokatu. Nie mogłam się na tę świecącą publiczność napatrzeć, a mała dziewczynka we mnie cieszyła się jak dziecko. Oprócz tego organizatorzy przygotowali atrakcje takie jak: wypuszczane w publiczność ogromne balony (przy których nasze flashmobowe żółte baloniki wypadły blado, ale i tak sympatycznie), kolorowe konfetti, świetnej jakości telebimy z ciekawymi wizualizacjami, rzucanymi też na różne elementy stadionu, fajerwerki, ogromne lampiony pojawiające się nagle za sceną... Wszystko bardzo kolorowe, nawiązujące do okładki ostatniej płyty. Scena też była widowiskowa. Chris Martin mógł przechadzać się wzdłuż całej linii sceny, oraz pomostem między publiczność, a sam zespół grał w sumie na trzech scenach (główna, na pomoście i wśród publiczności), pojawiając się na nich nagle
A, no i muzyka. Trochę zbyt wiele kawałków z Mylo Xyloto (i naprawdę mogli sobie darować ten numer z Rihanną puszczaną z playbacku, "mogli wziąć kogoś z Polski, np. tę babkę z Sofy"), ale nie zabrakło i szlagierów. In my place, i The Scientist, i Fix you, i Speed of sound, którego się nie spodziewałam, i Yellow które wzruszały mnie do łez. Tak, łez. I Violet Hill, i Viva La Vida, z "łoouoo uoo oo", które słychać było jeszcze jak szliśmy do samochodu. Był jeden słabszy moment koncertu, kiedy chyba musieli nieco odpocząć i po kolei grali kilka bardziej balladowych utworów głównie z nowej płyty, bardziej nadających się na jakiś koncert typu unplugged w Sali Kongresowej, o na przykład... Poszłabym! Ale i tak, ogrom barwnej energii! Zespół, a zwłaszcza wokalista, robią świetne wrażenie sympatycznych gości, naprawdę chcących być tu i teraz, i bawić się z tysiącami zgromadzonych fanów. Dziękuję, bo było cudnie.


Mieliśmy dużo czasu przed koncertem, poszliśmy więc na spacer Saską Kępą, szukając czegoś do zjedzenia. Nagle - drogowskaz do ambasad Iranu, Iraku, Malezji i Algierii. NJMŁ podekscytowany, bo ile to on się ambasad nie naoglądał w tych wszystkich filmach szpiegowskich i innych strzelankach, a tutaj ma okazję zobaczyć je na żywo, na dodatek takich interesujących krajów... Poszliśmy. A tu nagle, gdzieś w drodze do Ambasady Iranu, niepozorny domek z tablicą pamiątkową:
To był maj, pachniała Saska Kępa... W tym domu żyła i tworzyła Agnieszka Osiecka
Miła niespodzianka, pani Agnieszko! Saska Kępa ma w sobie coś magicznego.

wtorek, 18 września 2012

Reklama RedBulla

2:15 - dzwoni budzik. "No chyba kpisz." Jego nienachalna, ale stanowcza aktywność o tej porze była dla mojego organizmu o tyle zadziwiająca, o ile skuteczna. Wyrwał mnie ze snu, w którym siedziałam w kościele pełnym ludzi, między Antkiem a córką Kurta Cobaina, i piłam RedBulla. Włączam światło. 2:20 - żarówka już rozgrzana, pokój oświetlony. Sprawdzam fejsa, gmaila i forum, to najlepszy spsób na rozbudzenie. 2:25 - 100 ml RedBulla. Nie wiem czy to rzeczywiście tak od razu działa ze względu na swoje właściwości chemiczne, czy też raczej na zasadzie sugestii. Grunt że działa. 2:40 - drugie 100 ml RedBulla. 2:49 - resztka RedBulla. Wychodzę. 2:50 - wracam. Zapomniałam kluczyków. 2:57 - parkuję. Niepotrzebnie daleko, ale przyjemnie jest przejść się kawałek nocą po cichym, rześkim mieście. 2:58 - klękam przed Najświętszym Sakramentem. 3:37 - po kościele lata nietoperz. 3:50 - przypadkowo wywołuję głośny trzask, opierając kolano o klęcznik. Mimo iż parafianie św. Jakuba powinni być do takich dźwięków i niespodzianek przyzwyczajeni, to w tej ciszy przetykanej szeptanymi Zdrowaś Maryjo wzbudzam uwagę, zbudzając z modlitewnego letargu te kilka osób zgromadzonych w kościele. 4:00 - już? 4:25 - robi mi się zimno. 4:30 - wychodzę. Na rozkopanej Szpitalnej jakiś hałas. To tylko 3 małe kotki. 4:32 - na dworze jeszcze zimniej. W bramie jakiś hałas - tym razem nie kotki, dwóch facetów z puszkami grzebie w śmietniku. Idę szybciej. 4:33 - wciskam zły guzik przy kluczyku, co powoduje kilka sekund alarmu samochodowego na uśpionej ulicy św. Jakuba. 4:35 - faceci z puszkami idą chwiejnie w moją stronę. Nie wiem, jak w Matizie włączyć tylną wycieraczkę. 4:37 - Jadę. Nadal nie wiem. 4:42 - dojechałam, wciąż nie wiem co z tą tylną wycieraczką. 4:46 - w pokoju przyjemnie ciepło. 5:00 - RedBull wciąż działa. 5:20 - zaczynam w głowie układać wiersze.
Edit: MATIZ NIE MA WYCIERACZKI Z TYŁU :O

niedziela, 16 września 2012

puzzle zwane życiem

Żaba zabrała się ochoczo za składanie tej plastykowej szafeczki, która obecnie miała formę płaskiego pakietu. Lubiła takie łamigłówki: wszystko się zgadzało, zawsze wystarczało śrubek, części układały się w logiczną całość, wystarczyło po prostu postępować według schematu, załączonego do opakowania. Szkoda, że na układance o wiele trudniejszej, jaką jest życie, nie ma podobnych, prostych i niezawodnych, instrukcji technicznych. (M. Musierowicz, Żaba, s. 170.)
Też lubię takie łamigłówki. Jeśli tylko posiadam instrukcję, wszystkie części i wymagane umiejętności, to składanie szafek, krzeseł, półek i innych rowerów stacjonarnych jest dla mnie wręcz przyjemnością. Podobnie jak układanie puzzli.

poniedziałek, 10 września 2012

Oh man, Rock-Mann

http://merlin.pl/RockMann-czyli-jak
-nie-zostalem-saksofonista_Wojciech-
Mann/browse/product/1,812657.html 
Oh man(n), muszę w końcu wyklikać parę słów na temat książki Rock-Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą Wojciecha Manna. Nie wiadomo czemu odkładałam to już kilka tygodni, mimo iż książkę przeczytałam szybciutko, w dwa-trzy dni. Przeczytałam, i w zasadzie nie wiem co napisać. Przede wszystkim, zmieniłabym zdjęcie na okładce, bo na tym zielonym tle, i z taką akurat miną, Wojciech Mann wygląda trochę jak wielka ropucha. Tak. W książce opowiada on o swoich pierwszych spotkaniach z muzyką, od pierwszego radia i pierwszych płyt, poprzez imprezy z The Animals, aż do prowadzenia różnych festiwali i programów muzycznych na przełomie lat 80. i 90. Pokazuje, że muzyka jest, i była jego prawdziwą pasją (mimo braku talentu muzycznego), że nie jest tylko człowiekiem, który przez kilkanaście lat milusio gruchał sobie w studiu telewizyjnym z różnymi polskimi Gwiazdami i gwiazdkami i pociągał za numerki. Sporo ciekawostek, sporo anegdot, w typowym mannowym stylu, ale jakoś tak... bez zachwytu.

listen, frutis.

kwiatek lektora z dzisiejszej mszy na 8:30:
Moje owoce słuchają mojego głosu. Ja znam je, a one idą za Mną.