I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

piątek, 15 listopada 2013

Wałęsa, W pierścieniu ognia i egzamin z teatru

Oto shoty kulturalne, bo człowiek nie ma nawet czasu napisać czegoś porządnego. A co kulturalnie słychać, to poniżej możecie przeczytać.

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" Andrzeja Wajdy to film, w którym Robert Więckiewicz jest bardziej jak Lech Wałęsa niż Lech Wałęsa. To trochę jak z tą anegdotą o tym, że Charlie Chaplin wziął udział w konkursie na najlepszego sobowtóra Charliego Chaplina i zajął drugie miejsce. Serio, ja naprawdę lubię Więckiewicza, i jego Wałęsa to w sumie sympatyczna postać, tylko że trochę przerysowana. Zwłaszcza jeśli chodzi o sposób mówienia. Jestem z Lypna i chciałem być pylotem. Momentami to bawi prawie jak kabaret.
Wbrew recenzentom i innym takim uważam, że bardziej prawdziwie wypada Agnieszka Grochowska jako Danuta Wałęsa. Zwłaszcza w tych scenach, gdzie cholernie się wścieka, bo chciałaby mieć dom rodzinny a nie salę konferencyjną. To aż groteskowe, musieć tak wyrzucać z domu podłych dziennikarzy. I w sumie z tą groteską ten groteskowo mówiący Więckiewicz wypada nawet spójnie. A co do podłych dziennikarzy - to Oriana Fallaci nie wypada zbyt sympatycznie, ale za to profesjonalnie. No i jest trochę przerażająca.
Oscara nie przewiduję, choć film jest ewidentnie nastawiony na zagranicznego (niedokształconego) odbiorcę. Po drugiej wojnie światowej Polska znalazła się pod wpływem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich... Thank you, Captain Obvious. A nawiązywanie w nazwie do "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza wydaje mi się jednak przesadzone.
Ale obejrzeć warto.


"W pierścieniu ognia" S. Collins. Połknęłam równie szybko jak "Igrzyska śmierci", z ponownym wrażeniem obcowania ze słabą literaturą, od której nie można się oderwać. Pozapamiętywałam sobie nawet kilka słabych, słabiutkich zdań. Moje ulubione:
Nie zastanawiałam się nad tym, ale na arenie przynajmniej część chłopców zachowała owłosienie na ciele, a wszystkie dziewczyny poddano gruntownej depilacji. Przypominam sobie, jak kąpałam Peetę nad strumieniem i w słonecznym świetle spod warstwy błota i krwi wychyliły się bardzo jasne włosy, tylko twarz pozostała idealnie gładka. Ani jednemu chłopakowi nie wyrosła broda, choć wielu powinno już mieć zarost. Ciekawe, co organizatorzy im zrobili.
Nie, to nie jest ciekawe. Nic nie wnosi do książki, oprócz pewnego zniesmaczenia u czytelnika.
Odniosłam też wrażenie, że ta książka miała wyglądać nieco inaczej, ale jednak żeby się coś konkretnego zadziało, trzeba było (uwaga, spoiler) wrzucić znów jakieś Igrzyska. Cały system Igrzysk, tourne, mentorów, losowań i zwycięzców nadal wydaje mi się niedopracowany. (koniec psot) Tym razem jednak nie jest aż tak ważne show, a walka o rząd dusz. I rządzenie w kraju rządzonym niesprawiedliwie, w której to walce nasza bohaterka staje się nagle istotnym pionkiem.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek było tak, że zwrot akcji w książce sprawił, że wydałam z siebie dźwięk zaskoczenia. A przy "W pierścieniu ognia" tak właśnie było. Pod koniec byłam naprawdę zdziwiona tym, że aż tak to się potoczyło. Nie że się potoczyło w tę stronę, ale że aż tak się tam potoczyło!
Za wątkiem miłosnym nadal nie przepadam. Choć w sumie to całe katnissowe "w sumie to cię lubię ale nie wiem jak bardzo i nie wiem czego chcę bo on też jest spoko ale ty też jesteś spoko" jest takie dość... prawdziwe.
Wbrew pozorom Gale nie jest jedynym powodem dla którego
bardzo chętnie obejrzę "W pierścieniu ognia" w kinie. Zdjęcie stąd.
Mimo mankamentów czytanie tej książki tak bardzo mnie odprężyło, że nie mogę się doczekać, kiedy znowu wskoczę w świat Panem. Zarówno filmowy (a to już niedługo, i już same materiały promocyjne dają mi dużo radości), jak i książkowy (tak się nagrodzę, jeśli zdam egzamin z teatru w pierwszym terminie).

No właśnie, egzamin z teatru. Przepraszam wszystkich, którzy z racji częstego rozmawiania ze mną muszą tak wiele wysłuchiwać na ten temat. Z drugiej strony, mamy tam ciekawą listę lektur (i naukowych, i dramatów) i spektakli teatru telewizji do obejrzenia. To nie sama sucha nauka, ale też mobilizacja do obcowania ze sztuką. W ramach przygotowań do egzaminu przeczytałam tak znaczącą w Jeżycjadzie "Krótką historię teatru polskiego" profesora Zbigniewa Raszewskiego, "Czekając na Godota" Samuela Becketta (czytało mi się dobrze, choć rzecz jasna absurdalnie, a potem się okazało, że tam wszystko, naprawdę wszystko ma znaczenie. A ja myślałam, że to takie o, po prostu jest. A tam nawet to zdjęcie kapelusza... Jeny.), kończę "Fausta" Gotye Goethego (bo w klasie maturalnej nie zdążyłam doczytać do końca), obejrzałam też "Króla Edypa" z Teatru Telewizji z 92 r. (młody Jan Frycz!), a zamiast muzyki słucham z telefonu "Króla Lira" z Teatru Polskiego Radia. Z czasów, gdy aktorzy nie wymawiali "eŁ", tylko "eLL", urocze.
Gdyby jeszcze człowiek mógł z tym wszystkim obcować bez stresu, to byłoby sympatyczniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz