imdb.com |
O "Hobbicie" napisano już tak wiele, że napisano o nim także, że napisano o nim tak wiele. I nawet Antek popełnił małą recenzję na Facebooku:
Hobbit poza kilkoma żenującymi momentami (sanie prowadzone przez króliki, na trawie; łezka się w oku Golluma kręci; mały goblinek który zapisuje SMSy w swoim małym drewnianym notatniczku i na swojej małej kładce przemierza podziemia) trzyma poziom. Na plus wychodząc z kina po tej ekranizacji nie wymiotujemy patosem tak jak to miało miejsce z LOTR.
I chociaż od seansu minęło sporo czasu, i chociaż już tyle zostało na ten temat powiedziane, to i ja, i ja dodam swoje trzy grosze, bo już taką mam tradycję. Także no.
Trudno mi rozwodzić się na temat zgodności z oryginałem książkowym, gdyż zapoznałam się z nim w bodajże VI klasie podstawówki, a było to lata, lata temu (DEKADĘ TEMU? Jestem stara.) W każdym razie to chyba jakiś fenomen, żeby z w sumie niewielkiej rozmiarami książki robić aż trzy filmy, i to takie długie. Gdy o tym myślę, to włącza mi się w głowie jakaś alarmująca lampka każąca być podejrzliwym. I od razu wzmaga się krytycyzm.
Pamiętam, że podczas lektury nie polubiłam Bilba, wydawał mi się takim cwaniaczkiem. Natomiast Bilbo grany przez Johna Watsona budzi sympatię! Jak tylko przestanie cię dziwić, że pomocnik Sherlocka jest hobbitem i ma owłosione stopy. Mi zajęło to sporo czasu.
Krasnoludy, których imion po kolei nauczyliśmy się z Brn w ramach świątecznego nic nie robienia, może i rzeczywiście są na zmianę zbyt rozwydrzone i zbyt poważne, i jakoś mało się to łączy w spójną całość, ale tworzą mimo to bardzo udanego bohatera zbiorowego. Momentami nawet - przystojnego! To dziwne uczucie, gdy nagle zaczyna ci się podobać krasnolud...
Odnosząc się do tego, co napisał Antek: Na plus wychodząc z kina po tej ekranizacji nie wymiotujemy patosem tak jak to miało miejsce z LOTR. Ośmielę się nie zgodzić. Mam wrażenie, że tutaj Hobbitowi też zabrakło spójności, która jednak w ekranizacjach Władcy była. W Hobbicie mamy na zmianę jakieś prostackie żarciki i postaci jak ze słabych komedii czy kompletnie absurdalne motywy (SANIE PROWADZONE PRZEZ KRÓLIKI NA TRAWIE!) z właśnie typowo jacksonowskim patosem, którego może i było mniej niż w LOTRze, ale za to tam nie był zestawiany z takim kiepskim poczuciem humoru. Owszem, humor we Władcy też był, ale ] miał tam więcej klasy, no. Mam w związku z tym po Hobbicie pewien niesmak.
Ale ten cały świat... Magia, znowu magia. I cudna muzyka (pieśni krasnoludów!), i mimo że to prawie 3 godziny, to się nie dłużyło, ale i napięcie nie było jakieś przerażające przez cały czas... No, mówiłam, że włączył mi się krytycyzm (krytykanctwo?).
Arcydzieło? Na pewno nie. Ale miły film. I resztę hobbickiej trylogii też na pewno obejrzę.
polecam dokopać się do "Niedokończonych opowieści", jak głosi pewien artykuł dot. ekranizacji zamieszczony w "Polityce" (o dziwno nawet tam o tym piszą) w trzech filmach będą także wątki np. z dodatku napisanego po III Władcy, zamieszczonego we wspomnianych opowieściach. Chociaż scen i fakcików na potrzebę słabych żartów i efektów specjalnych też zapewne sporo.
OdpowiedzUsuń