Nie wiem, co i kiedy spowodowało, że zamknęłam się w sobie. Może byłam taka od zawsze. Nie potrafię jednoznacznie podać jednego zdarzenia z dzieciństwa czy też jakiegokolwiek innego okresu życia (ale czy ja już zakończyłam dzieciństwo?), który mógł mieć na to wpływ. Chociaż... No, były takie sprawy, które wolałam zachować tylko i wyłącznie dla siebie, i jakakolwiek bliskość mogłaby sprawić, że wypłynęłyby one na wierzch, a tego nie chciałam. Więc gdzieś tam kiedyś zamknęłam się w sobie. Nawiązywane relacje były płytkie (jak PCV, powiedziałby Fisz), powierzchowne, ulotne. Mam nadzieję, że to się zmieniło na lepsze, i zmienia się nadal. Ale to szczelne zamknięcie się wciąż ma na mnie wpływ. Mam wrażenie, że moje przemyślenia czy refleksje są tak banalne, że nie wypada się nimi z nikim dzielić. Nawet teraz, gdy siedzę i piszę, a w głośnikach Lech Janerka śpiewa, że on i tak wynaturzy się jak balon. Daj mi temat, to coś ci powiem, temat się pojawił, więc piszę. Ale boję się otworzyć. Jest trochę tak, że jak już się otworzę, to dochodzi do jakiejś dekonstrukcji tego, co w środku, tego, czego część właśnie ujrzały czyjeś oczy. I bywa, że boli. Bezpieczniej zamknąć się szczelnie w próżniowym pudełku. Co tam? Nic.
Temat oczywiście w nawiązaniu do zbliżających się rekolekcji. Będzie trzeba się otworzyć. Na ile się otworzysz, tyle otrzymasz. Rok temu starałam się otworzyć, i bolało. Od tego czasu otwierania się było więcej, może nie będzie tak bolało tym razem. Może trochę do tego dojrzałam. W zeszłym roku jechałam z ważnym problemem do rozwiązania, i rozwiązanie przyszło. Może teraz nie będzie tak bolało. Tak czy inaczej, będzie pięknie. Mocno w to wierzę.
Mam ten sam problem, z tym że ja wiem dokładnie kiedy to się zaczęło. Chciałabym to zmienić, ale... Właściwie ile razy próbuję to mam wrażenie, że nikogo to nie obchodzi, co chcę powiedzieć. Więc się zamykam z powrotem.
OdpowiedzUsuń