Ale w styczniu to nic nie napisałam. Słaby ze mnie miesięcznik, ekhm.
Wytłumaczyć się mogę tym, iż styczeń był bardzo, okropnie, niesamowicie wręcz ciężkim miesiącem. Sesja podobno zaczęła się 31 stycznia, ale podczas sesji to ja mam zaledwie jeden egzamin! (Co prawda najtrudniejszy, co nie zmienia faktu, że tylko jeden. Nie będę tu już narzekać, że zabrakło mi 1,5 pkt na 100 [tak, PÓŁTORA NA 1oo!] aby być zwolnionym z tego egzaminu. Nie można mieć wszystkiego.) Zaliczenia skumulowały mi się z obydwu kierunków, i, no, prawie wszystkie odbyły się w ciągu 3 tygodni stycznia, co było przeżyciem trudnym, ale budującym. Wyszłam z niego z tarczą, a nie na tarczy. I z powodu trzymanej w ręku tarczy, składającej się póki co z samych ocen 4-i-wyżej, nie umieszczę tu posta, który chodził mi po głowie w trakcie tego szału zaliczeń. Miał być zgryźliwą satyrą na sposób pracy wielu wykładowców, ale skoro oni mi takie ładne oceny wystawiają, to ja się powstrzymam, ha. Pozdrawiam.
Teraz natomiast został mi jeden egzamin. Staram się uczyć, ale wolę robić wszystko zamiast - np. przypomniałam sobie o blogu. No, jeden egzamin, i jedno zaliczenie, moja ukochana praca w grupie, trzeba się będzie zebrać i w końcu to zrobić. Wiwat praca indywidualna! I jeszcze jedno zaliczenie, które... hm... do teraz nie wiadomo jak będzie wyglądało. Ale miałam oszczędzić sobie satyry uniwersyteckiej, więc nie będę tego tematu rozwijać.
Wytłumaczyć się mogę tym, iż styczeń był bardzo, okropnie, niesamowicie wręcz ciężkim miesiącem. Sesja podobno zaczęła się 31 stycznia, ale podczas sesji to ja mam zaledwie jeden egzamin! (Co prawda najtrudniejszy, co nie zmienia faktu, że tylko jeden. Nie będę tu już narzekać, że zabrakło mi 1,5 pkt na 100 [tak, PÓŁTORA NA 1oo!] aby być zwolnionym z tego egzaminu. Nie można mieć wszystkiego.) Zaliczenia skumulowały mi się z obydwu kierunków, i, no, prawie wszystkie odbyły się w ciągu 3 tygodni stycznia, co było przeżyciem trudnym, ale budującym. Wyszłam z niego z tarczą, a nie na tarczy. I z powodu trzymanej w ręku tarczy, składającej się póki co z samych ocen 4-i-wyżej, nie umieszczę tu posta, który chodził mi po głowie w trakcie tego szału zaliczeń. Miał być zgryźliwą satyrą na sposób pracy wielu wykładowców, ale skoro oni mi takie ładne oceny wystawiają, to ja się powstrzymam, ha. Pozdrawiam.
Teraz natomiast został mi jeden egzamin. Staram się uczyć, ale wolę robić wszystko zamiast - np. przypomniałam sobie o blogu. No, jeden egzamin, i jedno zaliczenie, moja ukochana praca w grupie, trzeba się będzie zebrać i w końcu to zrobić. Wiwat praca indywidualna! I jeszcze jedno zaliczenie, które... hm... do teraz nie wiadomo jak będzie wyglądało. Ale miałam oszczędzić sobie satyry uniwersyteckiej, więc nie będę tego tematu rozwijać.