Znalazłam! Znalazłam odpowiedź na wszelakie wątpliwości, jakim dałam wyraz w poprzednim poście.
Módl się, żyj nadzieją, i nie martw się.
A jeśli chodzi o mnie, to przede wszystkim to ostatnie. Nie martw się. Nie martw się tyle o siebie, a jakoś pójdzie. Mniej negatywnych myśli poświęcaj sobie, żyj nadzieją. Nie jesteś sama i najważniejsza, są ludzie obok, z którymi możesz porozmawiać (kto by się tego spodziewał!), którym nawet możesz pomóc rozmową! (a tego? a tego kto? ha?)
Tak więc jest dobrze. Hasło "nie martw się" postaram się też realizować w odniesieniu do nadchodzącego wyjazdu do Taize. Martwię się przede wszystkim swoimi zdolnościami językowymi. Jedyny kontakt z językiem angielskim w tym roku - oglądanie "Gilmore Girls" w oryginale, hm. U nas, na UMK, nie doświadczysz na pierwszym roku zajęć z języka! Nie wiem, czy to normalna praktyka, na ilu uczelniach jest podobnie, ale wiem, że są takie, gdzie na pierwszym roku języka można się uczyć. Tak czy siak, uważa się najwidoczniej, że ci wszyscy, którzy właśnie zdali maturę, i u których umiejętności językowe są z tego powodu w szczytowej kondycji, wcale nie muszą ich dalej pielęgnować. Dostajemy więc, wraz ze studencką legitymacją (chciałoby się dopisać "i indeksem", ale indeksów na UMK też już nie doświadczysz) gratisowo rok przerwy w nauce języka. Oczywiście, można zapisać się do szkoły językowej, ale nie każdego na to stać. Mnie nie stać, a nie chciałam też wyciągać rodziców. Oczywiście, można też uczyć się samemu, ślęczeć nad gramatyką i słownictwem w zaciszu swojego pokoju, ale nie każdy ma w sobie tyle samozaparcia. Ja nie mam. Oglądałam więc w ciągu tego roku "Gilmorki", łudząc się, że przyniesie mi to pożytek i nie stracę zupełnie kontaktu z językiem angielskim. I z rozumieniem może nie będzie źle, gorzej pewnie z tzw. "tworzeniem własnych wypowiedzi". Ale nie martwię się, no. W myśl swojej nowej filozofii życiowej.
Tak więc jest dobrze. Hasło "nie martw się" postaram się też realizować w odniesieniu do nadchodzącego wyjazdu do Taize. Martwię się przede wszystkim swoimi zdolnościami językowymi. Jedyny kontakt z językiem angielskim w tym roku - oglądanie "Gilmore Girls" w oryginale, hm. U nas, na UMK, nie doświadczysz na pierwszym roku zajęć z języka! Nie wiem, czy to normalna praktyka, na ilu uczelniach jest podobnie, ale wiem, że są takie, gdzie na pierwszym roku języka można się uczyć. Tak czy siak, uważa się najwidoczniej, że ci wszyscy, którzy właśnie zdali maturę, i u których umiejętności językowe są z tego powodu w szczytowej kondycji, wcale nie muszą ich dalej pielęgnować. Dostajemy więc, wraz ze studencką legitymacją (chciałoby się dopisać "i indeksem", ale indeksów na UMK też już nie doświadczysz) gratisowo rok przerwy w nauce języka. Oczywiście, można zapisać się do szkoły językowej, ale nie każdego na to stać. Mnie nie stać, a nie chciałam też wyciągać rodziców. Oczywiście, można też uczyć się samemu, ślęczeć nad gramatyką i słownictwem w zaciszu swojego pokoju, ale nie każdy ma w sobie tyle samozaparcia. Ja nie mam. Oglądałam więc w ciągu tego roku "Gilmorki", łudząc się, że przyniesie mi to pożytek i nie stracę zupełnie kontaktu z językiem angielskim. I z rozumieniem może nie będzie źle, gorzej pewnie z tzw. "tworzeniem własnych wypowiedzi". Ale nie martwię się, no. W myśl swojej nowej filozofii życiowej.