Ofelie, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu.
"Chyba nie lubię teatru postdramatycznego" - pomyślałam kulturoznawczo, czując się dumna z tego, że umiem użyć tego pojawiającego się często na zajęciach sformułowania. Utwierdzam się w przekonaniu, że dużo bardziej podobają mi się zawsze spektakle w Horzycy realizowane według dramatów, zwłaszcza - klasyków dramatu, lub też innej Wielkiej Literatury ("Hamlet", "Dzika kaczka", "Zbrodnia i kara", "Maria Stuart", "Dziady" czy nawet "Kaleka z Inishmaan" albo "Królowa ciast"), niż różne postdramatyczne wymysły. Może jestem staroświecka. A może po prostu trzeba dobrego tekstu, żeby mi się spodobało? Chociaż jestem w stanie przyjąć, że i ze słabego tekstu może powstać świetne przedstawienie. Ale tutaj czegoś zabrakło, chociaż do końca nie wiem czego.
Może jestem też staroświecka, próbując wszystko w teatrze odczytać jako znak (kłania się metoda semiologiczna...), a tutaj byłam tym zmęczona, bo nie udało mi się wszystkiego rozgryźć. Nie wiem, czy to ja jestem zbyt głupia, czy tam nie wszystko miało sens?
Chociaż same historie związków artystek i artystów, podporządkowania, plagiatu, dominacji ciekawe, momentami pokazane bardzo ciekawie, (mimo iż?) genderowo (facet grający Sylvię Plath. Nagi facet grający Sylvię Plath).
Tylko że kurczę wszystko to nie składa mi się w jakąś zgrabną całość. Wręcz przeciwnie, całość wychodzi jakoś tak bardzo niezgrabnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz