I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

czwartek, 30 maja 2013

Oszukane - udane czy zmarnowane?

"Oszukane", reż. M. Solarz.

Nieco oszukałam i ja, powinnam napisać o tym filmie już dawno, ale trochę pochłania mnie sesja. Ostatnie chyba ze cztery dni oddałam jej w zupełności, i teraz nadszedł czas na nadrabianie zaległości blogowych (tzn. pisanie własnych notek, ale i czytanie innych!), póki mam odrobinkę czasu przed kolejnym atakiem pani S. 
Poza tym miałam po seansie nieco ambiwalentne odczucia i niepoukładane refleksje. Zaczęłam więc posiłkować się innymi recenzjami, i teraz już trudno jest mi oddzielić to, co wymyśliłam sama, od tego, co zasłyszałam/przeczytałam u innych... Najciekawszy w spostrzeżeniach był chyba ten tekst z filmwebu, choć dostrzegam tam odrobinę naginania faktów pod swoją tezę. (No i nie zgadzam się z ogólnym wydźwiękiem tej recenzji...)
Najlepsza w tym filmie jest historia będąca podstawą scenariusza. Wstrząsająca, zmuszająca do refleksji. Z powodu niedopatrzenia (ale czy na pewno? w filmie chyba nie dowiadujemy się, jak do tego doszło) w szpitalu podmieniono dzieci. Jedną bliźniaczkę zamieniono na inną dziewczynkę. Rodzina wychowuje więc jako bliźniaczki dwie niespokrewnione ze sobą dziewczyny, a samotna matka - jedną niespokrewnioną ze sobą bliźniaczkę (to trochę skomplikowane, ale nie chce mi się robić do tego diagramiku w Paincie - w filmie widać od razu kto jest kto, bo wszyscy z jednej rodziny są mniej więcej rudzi, a w drugiej to bruneci. no i jeśli cała twoja rodzina zamawia herbatę, a ty wolisz kawę, to wiedz, że coś się dzieje, i prawdopodobnie nie jesteś spokrewniona z nimi, ale z kimś innym, kto też woli kawę).
ruda, rudy, brunetka, ruda, ruda, brunetka /prasa.tvn.pl

Obraz Solarza nie opowiada jednej konkretnej historii wziętej z rzeczywistości - fabułę w scenariuszu zbudowano na podstawie kilku różnych podobnych przypadków. Więc to zdarza się częściej! Od razu w głowie mam też tę opowiadaną u nas wielokrotnie historię o znanej nam pani, której śliczna córeczka została podmieniona przez lekarza na inne dziecko, pozostawione w szpitalu przez matkę. Lekarz chciał zaadoptować dziewczynkę, no i wybrał sobie tę ładniejszą... Na szczęście matka niemowlęcia zorientowała się, że coś jest nie tak. Co więcej, nawet mnie podmieniono w szpitalu przez nieuwagę pielęgniarek - i Mama z zawsze grzecznym dzieckiem (w tej roli ja) otrzymała do karmienia dziecko płaczące, a w łóżku obok inna młoda mama cieszyła się, że choć raz jej maluch nie płacze... Na szczęście one też zorientowały się, że coś jest nie tak.
A co jeśli by się nie zorientowały? Kto by mnie wychowywał, gdzie bym żyła, kim bym była? Nałóżmy na to jeszcze bliski mi, mojej rodzinie, naszym znajomym, temat adopcji, co skomplikuje sprawę jeszcze bardziej. Pojawiają się kolejne pytania - więzy krwi czy wychowanie? Ta matka, która urodziła, czy ta, która wychowała? Temat więc naprawdę ważny. Głęboki, z potencjałem. Trochę w tym filmie niestety zmarnowany. Dostrzegam w filmie swoim zwyczajem sporo mankamentów, ale oglądało się całkiem przyjemnie, bez wrażenia zmarnowanego czasu czy dobijającej tragicznej dekonstrukcji całego świata i katastrofy nie do rozwiązania... Choć rzeczywiście, pewne podobieństwo do tragedii klasycznej rzeczywiście jest (dostrzega się to zwłaszcza jak się ogląda film w przerwie pomiędzy jednym a drugim akapitem pracy analitycznej dotyczącej "Króla Edypa").
Wychowywane przez 18 lat w różnych rodzinach bliźniaczki spotykają się nagle i zaprzyjaźniają, co rzecz jasna przewraca obie rodziny do góry nogami. Niestety w grę wchodzi jeszcze pewien chłopak, którego siostry sobie nawzajem odbijają, co brzmi już jak motyw z "Liceum na morzu" czy czegoś takiego, i tak też jest pokazane, czyli - bardzo słabo. Niepotrzebnie, nieudanie.
Role bliźniaczek zresztą też są nieudane. Jeśli jesteś aktorem filmowym i masz więcej niż 25 lat, to lepiej nie próbuj grać nastolatków (no chyba że jesteś Dustinem Hoffmanem i przed tobą rola w "Absolwencie"). Tutaj zdecydowanie się nie udało, ani na chwilę nie udało mi się uwierzyć w to, że mam do czynienia z maturzystkami. Co więcej, miałam też problem z tym, żeby uwierzyć, że to naprawdę podobne bliźniaczki! Chociaż aktorki w rzeczywistości bliźniaczkami są! Ale odróżnić je można bez problemu, brak łudzącego podobieństwa, na którym opiera się główne rozpoznanie filmu, wypadło więc nieprzekonująco. Poza tym obawiam się że jestem spaczona przez współczesny dyskurs odnajdujący wszędzie gdzie się da wątki homoseksualne. Bolek i Lolek,  Bo żeby siostry...? Ale wiem, że nie jestem w tym odosobniona, pomiędzy nimi rzeczywiście była jakaś chemia. Na pewno większa niż z tym ich zupełnie mięczakowatym chłoptasiem.
Swoją drogą, od początku, jak tylko usłyszałam o tym filmie "byłam" za bliźniaczkami. To ich historia mnie zainteresowała, i nawet nie pomyślałam, że tam jest jeszcze jedna szalenie ważna osoba, ta "trzecia", też przecież "podmieniona" siostra. To ona staje się ciekawszym bohaterem, jej dramat dotyka mnie bardziej, a i zagrana jest chyba "lepiej". Nie wiem czemu nadużywam cudzysłowu.
I tak najlepszą postacią jest matka grana przez Katarzynę Herman (chociaż to jej całe załamanie psychiczne zostało potraktowane trochę po łebkach). Świetna rola, świetna aktorka, świetna w tej  trudnej relacji z nowo odkrytą córką, świetna jako ostra profesor od baletu (zmieniłabym jej tylko tę fryzurę z środkowym przedziałkiem tzw. na tyłek, choć przyznaję, że pasuje do wizerunku nieprzejednanej nauczycielki a'la McGonagall). Właśnie, balet. To już nie moje skojarzenie, ale rzeczywiście trafne, gdzieś się u mnie tułało po głowie, ale nie mogło wykrystalizować - Czarny łabędź! Motywy rzeczywiście podobne w wątku córki baletnicy. Ciekawe!
Inny motyw - Romea i Julii - trochę ni przypiął ni przyłatał. Pojawia się tu i ówdzie, jako tytuł oglądanego baletu czy film do odgadnięcia w grze w kalambury, ale nie wiem do końca, co ma znaczyć. No ok, mamy dwie rodziny, trochę skonfliktowane, i co z tego? Hm. Jakoś tak bez puenty. 
Bo w ogóle film jest trochę bez puenty! Bez konkretnego rozwiązania, bez wskazania jak to będzie dalej wyglądało... Może to i dobrze, czasami lepiej wszystkiego nie dopowiadać niż walnąć jakiś końcowy banalik, choć z dramaturgicznego punktu widzenia czegoś mi w zakończeniu brakowało. 
Podsumowując reasumując - film ciekawy jako coś pomiędzy rodzimymi komediami romantycznymi czy laurkami, a przygnębiającymi dramatami. Nie odbiera chęci życia, nie jest też głupkowaty i romantyczny, ani lukrujące do granic możliwości - no, w estetyce i tematyce po prostu gdzieś pomiędzy, i to plus. Przyjemny w oglądaniu. Jeśli ktoś lubi rzeczy tego typu - śmiało. Jeśli ktoś lubi się pastwić - też jest nad czym. A chyba będzie okazja, bo mam wrażenie, że będą to za parę miesięcy/lat po wielokroć przypominać w telewizji. Czuję, że jednak bardziej się zapisze w nas niż chociażby to o Agacie Mróz na co nie zdążyłam pójść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz