Każdego ranka przychodzi mi podjąć dwie szalenie trudne decyzje:
- 6:15 - eh, wstaję
- 6:30 - eh, wychodzę spod prysznica
Potem jest jeszcze jedna - eh, zakładam dzisiaj to i to. Ale ta jest już o niebo łatwiejsza.
Potem śniadanie. Potem wyruszam w drogę.
Codziennie widzę tych samych ludzi. Chłopak na rowerze w czarnych rękawiczkach. Jeśli mija mnie blisko mojego domu - znak, że się spóźnię. Pani w kratkowanym polarze wyprowadzająca dwa psy na spacer. Starszy wiekiem nordic walker przemierzający z kijami pusty, bo poranny, bulwar. Panie w zielonych kombinezonach porządkujące klomby na tymże bulwarze - dziękuję! lubię popatrzeć na tę eksplozję kolorów! Siedzący pod pomnikiem Piłsudskiego chłopak o ciemnej karnacji, wyglądający na obcokrajowca. Zastanawiałam się, na kogo tak codziennie czeka - bo wydawało mi się, że czeka. Dzisiaj wyznacznik spóźnienia - wyżej wymieniony chłopak w czarnych rękawiczkach - minął mnie koło domu, a obcokrajowiec już nie czekał pod marszałkiem. Stał na przystanku ze zgrabną blondynką. W tym kierunku zmierzają zawsze starsza pani z córką, prawdopodobnie lekko upośledzoną. Matka staje na górce za pomnikiem, i dumna patrzy, jak córka wsiada we właściwy autobus. Dwie inne kobiety mijam zawsze w parku - jedna, drobna, idzie w tym samym kierunku, w którym ja jadę, druga z ustami szminkowanymi na czerwono - w przeciwnym.
Przez ten miesiąc - to już prawie jak znajomi. Ciekawe, że nie mam takich prawie-znajomych z drogi powrotnej do domu. Godzina 15:15 nie ma w sobie tej magii co 7:25.
I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.
środa, 31 sierpnia 2011
niedziela, 28 sierpnia 2011
O północy w Paryżu, Woody Allen
Wczoraj nieco z zaskoczenia zostałam zabrana na najnowszy film Woody'ego Allena. Nie jestem zbyt dobrze obeznana z jego twórczością. Obejrzane jakiś czas temu "Sen Kasandry" i "Vicky Cristina Barcelona" nie nastawiały mnie pozytywnie - SK nie podobał mi się w ogóle, a VCB to film absolutnie o niczym, za to z ładną Barceloną i równie ładną muzyką. Dlatego też spotkało mnie wczoraj naprawdę pozytywne zaskoczenie. Pomysł nieco naiwny, jak w opowieści dla dzieci - główny bohater przebywając w Paryżu o północy przenosi się do swojej ulubionej historycznej epoki. I kogóż on tam nie spotyka! Trochę żałuję, że nie jestem bardziej obeznana kulturalnie, rozpoznałabym wtedy więcej postaci, może bawiłabym się jeszcze lepiej. Najbardziej rozbroili mnie Salvador Dali i Hemingway - drugoplanowe role rozpisane i zagrane jak przystało na mistrzów.
Humor tego filmu podpasował mi tak bardzo, że w pewnym momencie śmiałam się już z prawie każdego gestu, każdej miny, każdej kwestii. Fabuła może i mało wciągająca sama w sobie - ale operująca doskonałymi gagami, humorem sytuacyjnym, dobrze zarysowanymi postaciami. To wszystko i sposób, w jaki bohaterowie współcześni i historyczni zostali zagrani sprawiało, że przychodziło mi na myśl, iż można by z tego zrobić naprawdę świetny spektakl teatralny. A ja tymczasem mam ochotę na jakieś inne filmy Woody'ego Allena. Może z czasem zapomnę o "Śnie Kasandry" i "Vicky Cristinie Barcelonie"...
Humor tego filmu podpasował mi tak bardzo, że w pewnym momencie śmiałam się już z prawie każdego gestu, każdej miny, każdej kwestii. Fabuła może i mało wciągająca sama w sobie - ale operująca doskonałymi gagami, humorem sytuacyjnym, dobrze zarysowanymi postaciami. To wszystko i sposób, w jaki bohaterowie współcześni i historyczni zostali zagrani sprawiało, że przychodziło mi na myśl, iż można by z tego zrobić naprawdę świetny spektakl teatralny. A ja tymczasem mam ochotę na jakieś inne filmy Woody'ego Allena. Może z czasem zapomnę o "Śnie Kasandry" i "Vicky Cristinie Barcelonie"...
Subskrybuj:
Posty (Atom)