Każdego ranka przychodzi mi podjąć dwie szalenie trudne decyzje:
- 6:15 - eh, wstaję
- 6:30 - eh, wychodzę spod prysznica
Potem jest jeszcze jedna - eh, zakładam dzisiaj to i to. Ale ta jest już o niebo łatwiejsza.
Potem śniadanie. Potem wyruszam w drogę.
Codziennie widzę tych samych ludzi. Chłopak na rowerze w czarnych rękawiczkach. Jeśli mija mnie blisko mojego domu - znak, że się spóźnię. Pani w kratkowanym polarze wyprowadzająca dwa psy na spacer. Starszy wiekiem nordic walker przemierzający z kijami pusty, bo poranny, bulwar. Panie w zielonych kombinezonach porządkujące klomby na tymże bulwarze - dziękuję! lubię popatrzeć na tę eksplozję kolorów! Siedzący pod pomnikiem Piłsudskiego chłopak o ciemnej karnacji, wyglądający na obcokrajowca. Zastanawiałam się, na kogo tak codziennie czeka - bo wydawało mi się, że czeka. Dzisiaj wyznacznik spóźnienia - wyżej wymieniony chłopak w czarnych rękawiczkach - minął mnie koło domu, a obcokrajowiec już nie czekał pod marszałkiem. Stał na przystanku ze zgrabną blondynką. W tym kierunku zmierzają zawsze starsza pani z córką, prawdopodobnie lekko upośledzoną. Matka staje na górce za pomnikiem, i dumna patrzy, jak córka wsiada we właściwy autobus. Dwie inne kobiety mijam zawsze w parku - jedna, drobna, idzie w tym samym kierunku, w którym ja jadę, druga z ustami szminkowanymi na czerwono - w przeciwnym.
Przez ten miesiąc - to już prawie jak znajomi. Ciekawe, że nie mam takich prawie-znajomych z drogi powrotnej do domu. Godzina 15:15 nie ma w sobie tej magii co 7:25.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz