Podobno Babcia Krysia ma specjalny zeszycik, w którym pokrótce opisuje wszystkie przeczytane przez siebie książki. Dobra, nie "podobno". Na pewno ma, sama mi powiedziała.
[To nie będą rozbudowane, profesjonalne recenzje - po prostu parę nieposkładanych refleksji na temat tego, co ostatnio udało mi się przeczytać.]
Jakiś czas temu Najstarszy (ok, nie chodzi tu o drugą część sagi "Dziedzictwo", poprzedzającą "Brisingra", ale o najstarszego z moich braci; taki kiepski żarcik słowny - to co lubię najbardziej) zaproponował mi składkę na tę właśnie książkę, bo przecież czytaliśmy dwie poprzednie części, a tej jakoś nie. I sprawa ucichła, a na tegoroczne urodziny otrzymałam od całej trójki czarny wolumin ze złotym smokiem na okładce.
Widać w tej stylistyce pewną konsekwencję, aczkolwiek ja lubię się czepiać, i nie omieszkam wytknąć twórcom "Dziedzictwa" drobnych niekonsekwencji. Pierwsza część, "Eragon", jest niebieska, z niebieskim smokiem Saphirą. No, jasna sprawa, Saphira to jedna z głównych postaci tej książki. Drugi tom jest czerwony, z czerwonym smokiem, a jego tytuł w oryginale brzmi "Eldest". Czytając "Najstarszego", nie do końca wiedziałam, dlaczego taki tytuł, i dlaczego taka okładka. Ale najwyraźniej chodzi o to, by na okładce był smok - dlatego też "Brisingra" zdobi Glaedr. Mi tam się jednak wydaje, że w dalszym ciągu odpowiedniejsza na okładkę byłaby Saphira; jest dużo ważniejsza dla każdej z powieści niż tamte inne smoki. No ale przynajmniej tworzy to spójny wizerunek całej serii. Ale w takim wypadku, skoro w dwóch pierwszych częściach kolor smoka na okładce odpowiadał kolorowi całej okładki, to trzecia część powinna być złotawa, nie? A jest czarna. Taka mała niekonsekwencja. Może czerń ma obrazować chociażby mroczność tej powieści, czerwień "Najstarszego" - y nie, wiem, krwistość tamtej opowieści? Nie wiem czy to pasuje, od czasu kiedy ją czytałam minęło dobre kilka lat. (Na szczęście Paolini umieszcza na początku "Brisingra" kilkustronicowe streszczenie poprzednich części; gdyby nie to, to chyba musiałabym do nich wrócić, by zrozumieć cokolwiek z "trójki".) W każdym razie, oprócz niekonsekwencji w kolorystyce okładki, istnieje jeszcze jedna niekonsekwencja. Dwa pierwsze tomy zaczynały się na "E" - chyba dlatego drugi nazwano właśnie, trochę nie wiadomo czemu, "Eldest". Paolini jednak odszedł od tego, i dlatego mamy "trójkę" nazwaną "Brisingr" - może to i lepsze niż jakieś przypadkowe słowo na "E" (coś mi się przypomina, że tytuł miał brzmieć "Edlunari" - a co oznacza to słowo, dowiecie się w dalszej części tej notki), ale i tak średnio mi to pasuje. Lubię się czepiać.
"Eragona" reklamowano, korzystając z tego, że autor, pisząc książkę, miał zaledwie 15 lat. No, ta powieść to niezły wyczyn jak na nastolatka. "Brisingra" natomiast, co oczywiste, pisał już jako nieco starszy człowiek. Widać, że Paolini się rozwija - trzeci tom czyta się dużo lepiej niż pozostałe, z tego co pamiętam. No, na pewno wciągnął mnie bardziej niż "Najstarszy", który trochę mnie zniechęcił, i dlatego nie postarałam się wcześniej o "Brisingra". Wydaje mi się też, że od czasu "Eragona" w życiu Christophera Paoliniego zagościła miłość, co odzwierciedliło się w jego twórczości. W trzeciej części wątków miłosnych i prawie-że-erotycznych jest dużo więcej niż wcześniej, czasami jakby za dużo, jakby trochę zbyt naiwnie.
To, co mi się bardzo rzuciło w oczy w "Brisingrze", to podobieństwo do sagi Rowling. Wszyscy znamy te obecne w popkulturze opowieści, w których chłopiec, sierota, nagle odkrywa, że jest obdarzony niesamowitymi mocami, i że na jego barkach spoczywa bardzo ważna misja, do której wykonania przygotowuje bohatera mądry starzec z długą siwą brodą, nie? "Dziedzictwo" też się w to wpisuje, co można było zauważyć już w "Eragonie". Natomiast po lekturze "Brisingra" przyszło mi do głowy, że Paolini, świadomie lub nieświadomie, podobnie do Rowling skonstruował nie tylko Protagonistę, ale i Antagonistę. Wiadomo, że i Galbatorix, i Voldemort mają do dyspozycji ogromną moc, są w zasadzie nieśmiertelni. Do pewnego czasu nie wiadomo jednak, dlaczego tak jest. Te zagadki rozwiązują jednak mądrzy starcy z długimi brodami - Dumbledore i Oromis. Voldemort umieścił fragmenty swojej duszy w dość sprytnie pochowanych horkruksach, i aby go zabić, trzeba najpierw zniszczyć te przedmioty (lub istoty); inaczej nikt nie jest w stanie go pokonać. Takie rozszczepienie własnej duszy jest czynem bardzo nikczemnym, aby do tego doszło, trzeba kogoś zamordować. Galbatorix natomiast czerpie niesłychaną energię i moc z Eldunari - wielu skradzionych przez niego serc serc (nie, to nie powtórzenie - jedno Eldunari to inaczej serce serc), do których smoki mogą przenieść swoją osobowość i ogromne pokłady energii. Wykorzystywanie Eldunari w taki sposób jest uczynkiem niecnym, godzącym w starożytną rasę smoków. Eragon dochodzi do wniosku, że aby pokonać Galbatoriksa, musi najpierw odłączyć go od serc, które dodają mu nadludzkiej (i nadelfickiej) energii. Harry'emu udało się pokonać Voldemorta, ale sporo go to kosztowało - no, prawie zginął. Czy uda się i Eragonowi, i ile będzie go to kosztowało (coś o kosztach mówi podobno napis na okładce przygotowywanego tomu), dowiemy się już niedługo - część ostatnia "Dziedzictwa", o tytule "Dziedzictwo" (ekhm, niech Paolini popracuje nad tytułami, jeśli jeszcze kiedyś będzie pisał książki) pojawi się u nas 9 listopada. Tym razem zdobędę ją szybciej, i mam nadzieję, że wciągnie mnie tak jak "Brisingr" - chociaż wolałabym chyba uniknąć snów, w których ściga mnie całe Imperium, pragnąc mojej śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz