Dagadana to całkiem wyjątkowy zespół, którego słuchanie na żywo zachwyca mnie zawsze dużo, dużo bardziej niż nagrania. Co nie oznacza, że nagrania są kiepskie - są naprawdę dobre! Ale na żywo... Na żywo to oni mają w sobie jakąś magię. Oczarowali mnie po raz kolejny. (Drugi.)
Znowu szłam na ich koncert w, delikatnie rzecz ujmując, nie najlepszym humorze. I znowu, znowu okazali się absolutnie fantastycznym antidotum na wszystkie stresy i zniechęcenia dnia codziennego. Jako niezmordowana krytykantka, w zasadzie we wszystkich zdarzeniach potrafię znaleźć coś, do czego mogę się przyczepić. A tutaj... Głównym mankamentem tego koncertu było to, że za szybko się skończył. Pamiętam jednak mądre słowa Taty po występie PJ Harvey w Sali Kongresowej:
- Najlepsze koncerty to takie, po których masz niedosyt.
Tak więc wczorajszy występ Dagadany można uznać za wyjątkowo udany. Chociaż mogę znaleźć też drugi minus - z mojego miejsca siedzącego owszem, mogłam widzieć całą trójkę występujących, ale tylko wtedy, gdy dziwacznie wygięłam kark - wtedy widziałam kawałek twarz Dagi, nieco pozasłanianego kablami Mikołaja (przechrzczonego przeze mnie wczoraj na "Mateusza" - za dużo na polskiej scenie prześwietnych muzycznie Pospieszalskich z imionami na M.!), i Danę przy keybordzie, odrobinkę zasłoniętą przez ucho siedzącego przede mną pana (och, jaka szkoda, że to był keybord a nie pianino, jak na poprzednim koncercie w Dworze Artusa! Pianino jest super!).
Tych troje młodych ludzi tworzy muzykę, którą trudno zaszufladkować do jakiegokolwiek gatunku. Mamy tam widoczne wpływy etniczne, trochę jazzu, elektroniki, sporo improwizacji, używania zabawek dziecięcych jako pełnoprawnych instrumentów muzycznych, odrobinkę kabaretu i niesamowity kontakt z publicznością. Głos między piosenkami zabiera to showmanka Daga, to Dana, Ukrainka mówiąca po polsku z cudnym wschodnim akcentem. Grający na kontrabasie Mikołaj zazwyczaj milczy - chociaż moim zdaniem częściej powinien udzielać się wokalnie. Głosy całej trójki świetnie brzmią razem. Zresztą, świetne jest po prostu wszystko - od szumów urozmaicanych dźwiękami zabawek - brzmiących zupełnie jak ciągnące żurawie czy inne dzikie ptactwo przywodzących na myśl suche przestwory jakichś ukraińskich stepów, poprzez Tango (chyba mój ulubiony utwór, mimo jego oklepania jeszcze mi się nie znudził) aż do końcowej wariacji z doskonale bawiącą się całą salą, klaszczącą i grającą na kręcących się rurach i piszczałkach.
Kiedy słucham Dagadany na żywo, to często nawet nie ma dla mnie znaczenia warstwa słowna (chociaż niektóre piosenki dotykają mnie osobiście również treścią) - bo czasami po prostu trudno mi zrozumieć wokal (zwłaszcza, gdy dziewczyny śpiewają po ukraińsku). Liczy się ten niesamowity klimat. I niech końcową rekomendacją będzie fakt, że w wykonaniu tego zespołu zachwycają mnie nawet piosenki wykonane w okropnym języku francuskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz