A więc Więckiewicza ciąg dalszy.
Baby są jakieś inne to realizacyjnie ciekawy film. Mamy dwóch bohaterów, co do których nawet nie wiemy, jak się nazywają. Oni po prostu jadą autem. Cały film, jadą i jadą. I gadają. Pierwsze wydarzenie, jakie moglibyśmy wskazać, to kończący film wypadek. Tak więc, jest to pierwsze, i ostatnie wydarzenie. Jedyne. Reszta to po prostu gadanina podczas jazdy samochodem.
Zadziwia mnie fakt, że w ogóle da się ten film oglądać, skoro nie ma tam w zasadzie akcji, a jedynie rozmowę dwóch facetów. Brawa w tym zakresie należą się zapewne osławionemu reżyserowi i scenarzyście, Markowi Koterskiemu (i Adasiowi Miauczyńskiemu, jak głosi tyłówka). Ja co prawda nie należę do fanów tej estetyki. Drażnią mnie wtrącane co chwila wulgaryzmy i nadmiar stylizowanej składni (nadmiar; po prostu i w temacie wulgaryzmów, i błędów składniowych było tego trochę za dużo), nie bawią żarty o pierdzeniu (prykaniu?), jak i kilkukrotne powtarzanie odgłosów wypróżniania się, jakkolwiek perfekcyjne by nie były.
Mimo to, w narzekaniu tych dwóch facetów na temat kobiet jest sporo prawdy. Baby nigdy nie kumają, kiedy pierwszeństwo mają... Oj tam, od razu nigdy. Czasami nie wiem. Na przykład na pierwszym egzaminie zapomniałam przepuścić samochód z prawej strony. No, więc prawda. Albo znany wszystkim fenomen damskich torebek. Pół seansu grzebie, wyjmuje szminkę w kinie, pół seansu chowa, potem gmera. Kilkanaście minut po tej kwestii w ostatniej chwili powstrzymałam się od rozpoczęcia typowego, babskiego gmerania w torebce. Mam trochę honoru. No, i tak dalej. Sporo stereotypów i szufladkowania typu wszystkie kobiety są takie same, oraz wszyscy faceci są tacy sami, za czym, delikatnie rzecz mówiąc, nie przepadam. Nie mogę jednak odmówić filmowi prawdziwego pokazania kilku damsko-męskich kwestii. Prawdziwie w sposób zabawny, ale i prawdziwie w sposób poważniejszy, momentami niemalże tragiczny. Aż do bólu. Własna głupota boli (mnie) najbardziej.
Więckiewicz nadal w formie. W pierwszej części filmu jego bohater charyzmą i autentyzmem przyćmiewa kolegę współaktora, Adama Woronowicza. Może dlatego, że Woronowicz do tej pory był dla mnie głównie Popiełuszką, i jak nagle Popiełuszko zaczyna opowiadać o pierdzeniu, to coś mi zdecydowanie zgrzyta. Ale potem, gdy powoli zapominam o tamtej kreacji, i Woronowicz staje się uczelnianym wykładowcą, powtarzającym co chwila te same błędy gramatyczne, to już wypada dużo bardziej autentycznie. Znamy takich, oj znamy.
Po wyjściu z kina - trochę niesmaku, trochę rozbawienia, trochę do przemyślenia. Uczucia zdecydowanie mieszane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz