Obejrzane wczoraj, jednym okiem, bo drugie skrobało o Babach, co są jakieś inne. Nie żebym sporo przez to straciła - nie dość, że znany jest mi pierwowzór książkowy, to na dodatek nie było to moje pierwsze zetknięcie z tym filmem. A scenę, w której Willoughby przynosi do domu przemoczoną Kate Winslet widziałam mnóstwo razy; dziwnie często trafiam w telewizji właśnie na nią.
Powieść Rozważna i romantyczna nigdy nie zaskarbiła sobie mojego serca tak jak chociażby Duma i uprzedzenie czy Emma. Nie pomógł nawet niecny zabieg Jane Austen, która w RiR jedną bohaterkę nazwała moim imieniem - i tak wolę Lizzie i Emmę. Podobnież film również mnie nie porywa. Miły do obejrzenia, te cudne, cudne suknie; te cudne, cudne bale, ale... Brakuje mi w tym jakiejś iskry.
Byłoby chyba jeszcze gorzej, gdyby nie wspaniała obsada. Można by rzec - magiczna. Wręcz hogwartowska. Mamy Alana Rickmana, czyli profesora Snape'a; Emmę Thompson, czyli profesor Trelawney; a tym razem odkryliśmy w tym filmie jeszcze Imeldę Staunton - profesor Umbridge. Istny pokój profesorski. Tylko co tam robi doktor House?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz