Listy na wyczerpanym papierze chciałam przeczytać już dawno. Zachęciły mnie czytane w Trójce fragmenty. Co więcej, lubię Agnieszkę Osiecką (albo może raczej - piosenki Agnieszki Osieckiej, hm), i w zeszłym roku obrałam ją sobie jako temat kilku prac/prezentacji zaliczeniowych (co spowodowało, że potem miałam jej już dosyć; zawsze gdy muszę zajmować się czymś, co lubię, to na jakiś czas przestaję to lubić). Ale było to już dawno, i nadszedł czas na ponowne z nią zetknięcie - zwłaszcza, że okazało się, iż Tata otrzymał kiedyś od kogoś tę książkę, i nawet się nie pochwalił! Musiałam sama ją u niego znaleźć.
Listy. Relikt tamtych czasów. No bo pomyślmy, jak by to teraz było? SMSy, maile i rozmowy z gadu-gadu pisane czułymi palcami, nawet z tymi łagodzącymi czułymi palcami, brzmią po prostu śmiesznie. Tak, po naszym pokoleniu takich listów raczej nie będzie. Trudno.
Książka składa się z listów pisanych przez dwoje kochanków, Agnieszkę Osiecką i Jeremiego Przyborę.
Wydane przez córkę Osieckiej i syna Przybory, którzy po śmierci rodziców te listy odnaleźli, i doszli do wniosku, że dla dobra literatury polskiej należy podzielić się z nimi z szerszą publicznością. Moim zdaniem, to nieco kontrowersyjna decyzja. Czytając Listy, które nie są przecież listami wymyślonymi, jak chociażby Cierpienia Młodego Wertera, ale autentyczną intymną korespondencją dwojga kochających się ludzi, czułam się jak podglądacz. Czytelnik Pudelka czy czegoś takiego. I choć nie było mi z tym uczuciem zbyt dobrze, początkowo nie mogłam powstrzymać się od przeczytania jeszcze jednej kartki czy listu. Tym bardziej, że listy wynikają przecież z rozstania i tęsknoty. Znam je dość dobrze, więc mogłam niejako odnaleźć się w niektórych zwrotach i sformułowaniach.
Wydane przez córkę Osieckiej i syna Przybory, którzy po śmierci rodziców te listy odnaleźli, i doszli do wniosku, że dla dobra literatury polskiej należy podzielić się z nimi z szerszą publicznością. Moim zdaniem, to nieco kontrowersyjna decyzja. Czytając Listy, które nie są przecież listami wymyślonymi, jak chociażby Cierpienia Młodego Wertera, ale autentyczną intymną korespondencją dwojga kochających się ludzi, czułam się jak podglądacz. Czytelnik Pudelka czy czegoś takiego. I choć nie było mi z tym uczuciem zbyt dobrze, początkowo nie mogłam powstrzymać się od przeczytania jeszcze jednej kartki czy listu. Tym bardziej, że listy wynikają przecież z rozstania i tęsknoty. Znam je dość dobrze, więc mogłam niejako odnaleźć się w niektórych zwrotach i sformułowaniach.
Przyzwyczajona do historii miłosnych z konkretną fabułą, czułam się momentami nieco zagubiona. To tylko listy, tylko fragment ich relacji, w których nawiązują do tego, co dzieje się poza papierem, więc chwilami nie wiedziałam, o co chodzi. A jak twierdzą spece od komunikacji, kontekst w przekazie jest bardzo istotny.
Jednak te fabularne braki z nawiązką odpłacają aspekty estetyczno-językowe. Jeśli czytać LnWP skupiając się na tym, jak ładnie oni tam operują językiem, jak ładnie mówią o uczuciu i o sobie nawzajem, jak wyrażają się w listach-piosenkach, to rzeczywiście można zgodzić się z wydawcami - Listy są po prostu bardzo ładne literacko.
Mam jednak wrażenie, że jet tak przede wszystkim na początku. Wiadomo, początek związku, zauroczenie, fascynacja, te pierwsze wyznania i tak dalej. Potem chyba rzadko kiedy bywa nadal aż tak uroczo. I tu też nie było. Oboje artyści, jak to artyści nieco popaprani życiowo, oboje z bagażem różnych związków, Przybora będąc w małżeństwie z inną kobietą (biedna!). Więc bajkowo nie było. Pierwsze listy są euforyczne, potem czuje się, że coś się rozpada, czegoś brakuje. Mnie dodatkowo negatywnie nastroiła kwestia ciąży, co do której nie wiadomo było, czy była, ale już rozważano aborcję. Dobra, może jestem staroświecka, katolicka, niedostosowana do dzisiejszych czasów i tak dalej, ale czuje niesmak, gdy 15-latek pisze na Facebooku, że się masturbuje; gdy studentki mówią, że skończyły im się tabletki antykoncepcyjne, i pilnie potrzebują nowych; gdy Osiecka pisze o zabiegu. Tak już mam, no.
Jeszcze kilka słów na temat samego wydania. Ładny papier, przywodzący na myśl jakieś starodawne papeterie. Suto ilustrowane zdjęciami, skanami listów, kartek, pocztówek. Widać, że autorzy publikacji musieli się sporo namęczyć, próbując odczytać te wszystkie odręczne zapiski. Może to dziecinne i oklepane, ale jednak pokusiłabym się o stosowanie innej czcionki dla Agnieszki i innej dla Jeremiego - byłoby przejrzyściej. Ładna przemowa wyjaśniająca genezę Listów, ale niepotrzebne chyba dodatki końcowe. Mamy ostatnie, chłodne listy, i wiemy, że to w zasadzie koniec, a tu jeszcze mnóstwo skanów niewykorzystanych listów i pocztówek (bo bez dat), piosenek z miłości (utworów obojga artystów, inspirowanych łączącym ich uczuciem), i ich opisy siebie nawzajem - felieton i przedmowa do jakiejś innej książki. Jakoś mi to wszystko na koniec popsuło dramaturgię, a piosenek póki co nawet nie przeczytałam. Tak jak i nie wyjęłam nawet z tylnej okładki audiobooka. Może kiedyś do tego wrócę, na razie nie czuję takiej potrzeby.
Jeszcze kilka słów na temat samego wydania. Ładny papier, przywodzący na myśl jakieś starodawne papeterie. Suto ilustrowane zdjęciami, skanami listów, kartek, pocztówek. Widać, że autorzy publikacji musieli się sporo namęczyć, próbując odczytać te wszystkie odręczne zapiski. Może to dziecinne i oklepane, ale jednak pokusiłabym się o stosowanie innej czcionki dla Agnieszki i innej dla Jeremiego - byłoby przejrzyściej. Ładna przemowa wyjaśniająca genezę Listów, ale niepotrzebne chyba dodatki końcowe. Mamy ostatnie, chłodne listy, i wiemy, że to w zasadzie koniec, a tu jeszcze mnóstwo skanów niewykorzystanych listów i pocztówek (bo bez dat), piosenek z miłości (utworów obojga artystów, inspirowanych łączącym ich uczuciem), i ich opisy siebie nawzajem - felieton i przedmowa do jakiejś innej książki. Jakoś mi to wszystko na koniec popsuło dramaturgię, a piosenek póki co nawet nie przeczytałam. Tak jak i nie wyjęłam nawet z tylnej okładki audiobooka. Może kiedyś do tego wrócę, na razie nie czuję takiej potrzeby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz