I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

sobota, 10 marca 2012

tarty! (tzn. narty + tatry)

Na nartach nauczyłam się jeździć jako mniej więcej 8-letni dzieciaczek. Z różną częstotliwością, ale sporą frajdą zdarzało mi się szusować przez kilka lat. Potem - przerwa na jakieś kolejne sześć czy siedem zim zupełnie bez nart. Od ostatnich trzech Tata powtarzał: Może pojedziemy sobie w tym roku na narty na weekend?, ale jakoś nigdy nic z tego nie wychodziło. Zawsze w te weekendy były jakieś inne sprawy, których nie chciałam przegapić, albo które musiałam pozałatwiać. I tylko ten żal, jak się czasami zobaczyło w telewizji supergigant czy inny slalom, a w ciele odzywała się tęsknota za tym uczuciem, gdy suniesz sobie na dwóch deseczkach po gładkim śniegu, a słońce razi, bo odbija się od wszechobecnej bieli.
W tym roku się udało. Weekend niby też nie był najlepszy, bo ciążyło nade mną widmo 1,5 rozdziału licencjatu, który należało właśnie w tym czasie dostarczyć. O dziwo spięłam się nieco wcześniej, i oddałam przed weekendem, żeby już tego na głowie nie mieć. Chociaż gdyby nie narty, to popisałabym jeszcze te 2 dni, i może efekt finalny nie byłby aż tak żenujący, ale trudno. Warto było. Już dla tej pierwszej chwili, kiedy przypięłam sprzęt, i zrobiłam taki pierwszy, próbny sus w kierunku kolejki do wyciągu. Jakby jakaś iskra między śniegiem i nartami, która poprzez narty i buciska dotknęła też mnie, i nagle poczułam się SZCZĘŚLIWA. To było aż zaskakujące, biorąc pod uwagę okoliczności. Powróciło jakieś dawne uczucie niewinnego, bezproblemowego szczęścia, jakie miałam jeżdżąc na nartach te 10 czy więcej lat temu. Niesamowita sprawa.
Bo jak tu się nie czuć szczęśliwym na nartach z JEDNOROŻCEM?
Potem okazało się, że choć jazdy na nartach w gruncie rzeczy się nie zapomina, to jednak zmienia się podejście, i jako już hm, no dorosła osoba mam w sobie dużo więcej lęku niż tamto dziecko, zjeżdżające kiedys jak szalone. Strach przed lataniem, strach przed prędkością, przed pójściem w zjeżdżaniu na całość, przed tym, co tak mnie kiedyś pociągało. Co mimo wszystko nie umniejsza mojej miłości do nart.
Myślę jednak, że uwielbiałabym je jeszcze bardziej, gdyby to zjeżdżanie ze stoków nie było takie schematyczne. Przy dwu-, trzydniowej frajdzie ten schemat jeszcze nie męczy. Wyciąg, zjazd, wyciąg, zjazd, wyciąg, zjazd. Na dłuższą metę trochę bezcelowe. Marzy mi się jakaś długa nartostrada, taki zjazd z szczytu góry na sam dół. To by dopiero było coś!
Bo góry, góry są fajne. Uwielbiam Tatry, ale i wszelkie inne pasma, wzgórza, pagórki. Fascynują mnie i pociągają od zawsze. Bo jak tu ich nie wielbić, skoro wyglądają o, tak:
 To widok z naszego balkonu. Z okna, wraz z oknem, przedstawia się tak:
Budzić się i widzieć TO. Cudowna sprawa.
Przez pierwsze kilka godzin zastanawiałam się, co mi przypomina to okno. I nagle, wiem! Opatrzność Bożą, rysowaną przez panie katechetki pod postacią oka wpisanego w trójkąt. Podzieliłam się tą refleksją z braćmi, co jeden z nich skomentował:
- Jakby przez to okno spojrzał cyklop, to byśmy myśleli, że to Jezus.

1 komentarz:

  1. Też uwielbiam góry, ale te łagodniejsze i zielone - Bieszczady :) - anette

    OdpowiedzUsuń