onet.film.pl |
Jak stracić chłopaka w 10 dni, reż. D. Petrie
To był chyba jeden z najbardziej bzdurnych filmów jakie zdarzyło mi się obejrzeć.
Ambitna dziennikarka chciałaby zajmować się polityką, ekonomią i innymi poważnymi sprawami. Niestety, realia świata dziennikarskiego (wiem o czym piszę, bo informacjami na ten temat zarzucają nas wykładowcy) są takie, że trafiła do stereotypowego babskiego pisma "Composure" ("Cosmopolitan"), gdzie musi pisać o pierdołach typu moda, uroda i związki. Właśnie, związki. Tej tematyki ma dotyczyć jej najnowszy artykuł. Z obserwacji wie, jakie błędy odstraszające facetów popełniają jej koleżanki. Przystępuje więc do napisania tekstu mającego odsłonić owe błędy. No, racja, typowych kobiecych zagrań, których mężczyźni nienawidzą, jest chyba całkiem sporo. Zamysł napisania takiego artykułu wydaje się być nawet dość szczytny, a nuż dzięki temu którejś dziewczynie udałoby się ich uniknąć (albo chociaż - nie popełniać ich w zbyt dużej ilości). Jednak sposób, w jaki nasza dziennikareczka się do tego przygotowuje, jest dla mnie zupełnie absurdalny.
Postanawia uwieść jakiegoś mężczyznę, a następnie przez 10 dni popełniać wszystkie te babskie błędy, by udowodnić że... Działają? Że da się faceta zniechęcić? Nie rozumiem. W ogóle nie rozumiem dziennikarstwa opartego na wygrywaniu jakiejś roli (jeżdżenie w MZK z poduszką pod bluzką, by sprawdzić, czy ludzie ustępują miejsca ciężarnym; udawanie geja przed najbliższymi, aby opisać jak społeczeństwo reaguje na osoby homoseksualne; kandydowanie do szkoły o. Rydzyka, aby postudiować tam kilka miesięcy, i opisać, jak to wygląda od środka). Oczywiście kaliber różny, ale dla mnie to zawsze trochę nieetyczne, i takie nie w moim stylu (nie żebym była jakaś nieskazitelna etycznie; po prostu nie lubię robić czegoś takiego). A pomysł zrealizowany tym filmie w ogóle wymyka się mojemu rozumowaniu.
Postanawia uwieść jakiegoś mężczyznę, a następnie przez 10 dni popełniać wszystkie te babskie błędy, by udowodnić że... Działają? Że da się faceta zniechęcić? Nie rozumiem. W ogóle nie rozumiem dziennikarstwa opartego na wygrywaniu jakiejś roli (jeżdżenie w MZK z poduszką pod bluzką, by sprawdzić, czy ludzie ustępują miejsca ciężarnym; udawanie geja przed najbliższymi, aby opisać jak społeczeństwo reaguje na osoby homoseksualne; kandydowanie do szkoły o. Rydzyka, aby postudiować tam kilka miesięcy, i opisać, jak to wygląda od środka). Oczywiście kaliber różny, ale dla mnie to zawsze trochę nieetyczne, i takie nie w moim stylu (nie żebym była jakaś nieskazitelna etycznie; po prostu nie lubię robić czegoś takiego). A pomysł zrealizowany tym filmie w ogóle wymyka się mojemu rozumowaniu.
No dobra, teraz on. Spec od reklamy. Jego związki trwają zazwyczaj mniej niż 24h. Obecnie próbuje zmienić branżę i zacząć reklamować diamenty. Aby dowieść, że jest w stanie dobrze je zareklamować, ma wykazać, że potrafi rozkochać w sobie kobietę przez zaledwie 10 dni. Do teraz zachodzę w głowę, co ma jedno do drugiego. W każdym razie, co dość oczywiste, i co pewnie wydało się scenarzystom fantastycznym konceptem, wybór dziennikarki pada na reklamowca, a jego na nią, no i zaczyna się zabawna część filmu.
Rozpoczynają obustronnie fikcyjny romans, i już po chwili do głosu dochodzą sprzeczne cele - bo przecież ona robi wszystko, by go do siebie w te 10 dni zniechęcić, a on - musi z nią przez ten czas wytrzymać, co więcej - rozkochać w sobie. I tutaj w zamierzeniu zabawne miało być pokazanie tych jej wszystkich wymuszonych kobiecych wpadek, jak już po kilkudziesięciu godzinach od poznania zaczyna nazywać go swoim chłopakiem, jak zaczyna kumplować się z jego matką, i chyba popisowy numer scenarzystów - kiedy ona nazywa jego męskość królewną Zofią. On oczywiście nie może tego wszystkiego zdzierżyć, ale zaciska zęby i stara się to znosić, bo wiadomo - diamenty. OK, takie zdemaskowanie stereotypowych babskich zachowań wkurzających wszystkich (stereotypowych?) facetów może i da komuś coś do myślenia (chciałam zrobić rodzaj żeński od słowa komuś, ale chyba się nie da, którejś?), momentami to może i jest zabawne, ale jak dla mnie głównie jednak żenujące.
Potem spędzają weekend z jego czarująco prostacką rodzina, i, co było do przewidzenia od samego początku, zakochują się w sobie. I gdy są już tacy zakochani, to nagle dowiadują się o pobudkach drugiej strony. Oboje słusznie czują się oszukani i zranieni. Ale to przecież komedia romantyczna! Wyjaśniają sobie, że owszem, oszukiwali się, ale mimo to zapałali do siebie przez ten czas 10 dni wielką miłością.
Happy end.
Gratuluję scenarzystom pomysłu rozpoczynania związku wzajemnym oszukiwaniem się przez partnerów. I w ogóle gratuluję wszystkich innych bzdurnych pomysłów, jakie wykorzystali w tym filmie. Gdyby nie urocza obsada, czyli Kate Hudson i Matthew David McConaughey - znany też jako Człowiek-Którego-Nazwiska-Nie-Jestem-W-Stanie-Ani-Zapisać-Ani-Wypowiedzieć (tutaj skopiowałam z filmweb.pl), oraz kilka niezłych żartów sytuacyjnych, to ten film byłby dla mnie kompletną klapą. Dla mnie, bo ja lubię krytykować komedie romantyczne.
Ostatnie zdanie Cię ratuje :) Ja na ten przykład kocham komedie romantyczne. I ich głupotki fabularne również. Myślę, że chyba jednak za mocno kochasz tę krytykę. To są filmy do zabawy, nie do jakiś głębokich i ważnych przemyśleń. Ludzie po prostu chcą zobaczyć, że miłość na końcu zwycięży. Tak jak chcieliby aby zwyciężyła w ich życiu. Nie wiem gdzie to przeczytałem i kto to powiedział (nie zacytuje dokładnie, tylko sens): to co przed "ale" nie ma żadnego znaczenia.
OdpowiedzUsuńA więc puenta mojego komentarza:
Scenariusz jest głupi, żarty i występki związkowe też, dialogi drewniane ALE na końcu się kochają.
/SzymcioPympcio
co kto lubi ;) mam wrażenie, że ta nawet jak na komedie romantyczne jest po prostu ... głupia. a są przecież filmy, w których miłość zwycięża, i to nawet komedie romantyczne, które aż tak głupie nie są, i mogą bawić bardziej wyrafinowany sposób... ;) zresztą, piszesz że "na końcu się kochają". Po 10 dniach znajomości? To moze być ewentualnie jakieś zauroczenie, a nie miłość! :P
UsuńNie wszyscy lubią wyrafinowaną rozrywkę. Sporo znanych mi osób ma potrzebę odmóżdżenia. Głupotka jest fajna i beztroska.
UsuńNie no, jak ktoś tak obyty z literaturą, a co za tym idzie rozbujaną do granic możliwości wyobraźnia, nie wierzy, w cudowne zakochania od pierwszego wejrzenia to (tym razem zacytuje internetowego mema) "i dont want to live on this planet anymore" !
/SzymcioPympcio
nawet odmóżdżać można się ... z mózgiem! ;)
Usuńprzykro mi, że przeze mnie tracisz chęć życia... ale nie, nie wierzę w zakochanie od pierwszego wejrzenia. myślę natomiast, że zauroczenie od pierwszego wejrzenia może z czasem przerodzić się w zakochanie, a nawet miłość :)
Jak widzisz powstał oksymoron, więc nadal będę obstawać przy swoim, że wyłączanie mózgu od czasu do czasu nie szkodzi. Wśród znajomych zauważyłem dystans,ba nawet zniesmaczenie przed odmóżdżaniem (oczywiście chwilowym). Obawa o bycie posądzonym za brak umiejętności myślenia? Tak jak kosiarkę spalinową od czasu do czasu trzeba wyłączyć całkowicie żeby działa poprawnie, tak i nasze makówki. Koniec końców Ty nie przekonasz mnie, ja nie przekonam Ciebie ;).
OdpowiedzUsuńZawsze można wierzyć i przestać ALE
zawsze można nie wierzyć i zacząć.
/SzymcioPympcio
Każdy powinien mieć swobodę w związku. Mój facet często imprezuje, na przykład w klubie https://hustlerclub.pl/ ale nie widzę w tym nic złego, bo ja sama często wychodzę z domu.
OdpowiedzUsuń