W momencie, w którym zobaczyłam ten klip, i zorientowałam się, że oznacza on film Machulskiego z udziałem Roberta Więckiewicza, to wiedziałam, że muszę go zobaczyć. Z nadzieją na dużo śmiechu. Jestem albowiem absolutnym wyznawcą "Vinci".
"AmbaSSada" to jednak film nieco innego rodzaju. Pomysł jakby nieco zwietrzały - bo podróży w czasie w wykonaniu Machulskiego już przecież były. I w przyszłość ("Seksmisja"), i w przeszłość ("Ile waży koń trojański"), choć przyznaję, że przeszłość i przyszłość to w sumie bardzo wiele ciekawych pomysłów na komedie. Tak jak różne miasta świata to też ciekawe tematy na komedie... Może to taki pomysł à la Allen? A myślę, że polska historia ma w zanadrzu jeszcze sporo ciekawych tematów...
Tylko czy umiemy się śmiać z historii? Czy wypada? Chwilami miałam przy "AmbaSSadzie" właśnie takie wątpliwości. I czy, skoro mam takie wątpliwości, oznacza to, że jestem sztywna i bez poczucia humoru, czy też może te żarty były trochę nie na miejscu albo w kiepskim tonie? A to przecież komedia. Warstwa humoru najważniejsza.
W wielu momentach byłam niezmiernie ubawiona. Bo Więckiewicz jako Hitler jest jak to Więckiewicz - po prostu bardzo dobry, ale prawdziwe odkrycie to Adam Darski "Nergal" grający prześwietnie Joachima von Ribbentroppa. Z zabawnym dystansem, z zabawnymi wstawkami autotematycznymi nawiązującymi do jego kariery muzycznej (Ribbentrop grający na gitarze bodajże coś z Bacha był przezabawny, ale i zmuszający do refleksji na temat wrażliwości zbrodniarza) albo afery demonicznej. No i wiadomo, mówił tam po niemiecku, to mi się zawsze jakoś demonicznie kojarzy.
Właśnie. Skoro mamy część filmu po niemiecku, z napisami, to po kiego grzyba niektóre kwestie są mówione najpierw po niemiecku, a potem po polsku? Zwłaszcza te z przekleństwami? Bo Polak śmieje się z powodu samego usłyszenia przekleństwa, tak? W tych momentach czułam się traktowana jak idiota. Słabe były także niektóre dialogi. Baaardzo sztuczne, bardzo na siłę, znów z łopatologicznym tłumaczeniem niektórych nawiązań kulturowych. A i wątek miłosny nieprzekonujący (krytykowania słabych wątków miłosnych ciąg dalszy). Ale no, nie oczekiwałam arcydzieła, tylko rozrywki. A tej film na pewno dostarcza. Mnie na przykład ogromnie bawiły też absolutnie słabe efekty komputerowe, trochę jak z jakichś gier. Tak, szalenie mnie to bawi, choć nie wiem na ile to efekt zamierzony, a na ile nieudolność.
Film kończy się ciekawą alternatywną wizją historii II Wojny Światowej, i dalszych losów Warszawy i Polski... I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że te sceny mogłyby być świetnym pretekstem do nakręcenia osobnego filmu. Panie Machulski, co Pan na to?
Bo tutaj, w "AmbaSSadzie", mimo wszystko najlepszym fragmentem jest puszczony na koniec utwór:
A kto dojrzał plakat reklamujący biografię reżysera (muszę ją w końcu przeczytać!) oraz jego samego wysiadającego z taksówki, ręka w górę!