I: spójnik przyłączający zdanie o treści niezgodnej z tym, co można wnioskować na podstawie zdania poprzedzającego;
II: partykuła komunikująca, iż to, o czym mowa w zdaniu, jest niezgodne z przewidywaniami mówiącego.

sobota, 31 marca 2012

Małe kobietki na ekranie

Obejrzałam dziś na Polsacie Małe kobietki w reżyserii Gillian Armstrong. Może gdybym wiedziała, że film jest nie tylko na podstawie MK, ale zahacza również o fabułę kolejnej książki o pannach March, to bym go nie obejrzała, żeby nie psuć sobie niespodzianki podczas czytania. Chociaż kiedyś utrzymywałam, że lubię oglądać najpierw film, a potem dopiero zapoznać się z książką, na podstawie której powstał. No trudno. Do Dobrych żon i tak zajrzę, dzisiejszy film narobił mi na to jeszcze większej ochoty.
Cóż za obsada! W roli matki - Susan Sarandon, główną z Marchówien gra Winona Ryder (bardzo rzuciło mi się w oczy, jak podobne do siebie są właśnie Ryder, Keira Knighltey i Natalie Portman!), najmłodszą - 12-letnia Kirsten Dunst, a ich przyjaciela, a potem absztyfikanta jednej z nich, i męża kolejnej - Christian Bale. Film ma w zasadzie dwie części; pierwsza z nich opowiada mniej więcej wydarzenia z Małych kobietek, druga, jak podejrzewam, z Dobrych żon czy też kolejnych książek Alcott. Aktorzy w większości wiekiem odpowiadają raczej postaciom granym przez nich w tej drugiej części, stąd na początku muszą się nieco silić na granie małolatów, i efekt momentami jest trochę przerysowany. Fabuła płynie sobie bardzo delikatnie, niewiele mamy meandrów czy jakichś innych wodospadów. Pominięto schematyczne opowiastki z Małych kobietek, i słusznie, bo nadają się one bardziej na miniserial a nie film fabularny.
Film jest długi, zwłaszcza z polsatowymi reklamami, i może nużyć tych, którzy nie lubią spokojnych opowiastek o życiu kobiet z XIX w. Ja lubię! Lubię taki klimat, lubię popatrzeć na te domki i stroje. Chociaż jeśli chodzi o suknie, to bardziej odpowiadają mi te z ekranizacji powieści Austen. Te małokobietkowe wyglądały, jakby zrobiono je ze zdecydowanie zbyt dużej ilości materiału (prosto jest nie myśleć o niczym/się zgubić we własnej spódnicy?).

w marcu jak w garncu


Patrzę za okno - a tam śnieg. Dobrze, przynajmniej człowiek może poczuć nadchodzące Święta.

piątek, 30 marca 2012

Podróże małe i duże - na początku róże, a potem... jest gorzej.

empik.com

Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami, W. Mann, K. Materna

Wojciecha Manna mogę jeść łyżkami. Rzadko kiedy czyjeś poczucie humoru trafia do mnie aż tak bardzo. Cieszę się zawsze na wtorki, bo wtedy w Trójeczce moja ulubiona audycja. Antenę na godzinę (zbyt krótko!) przejmują Anna Gacek i Wojciech Mann. Dykcja obojga jest nieco kulawa, ale u pana Wojciecha nawet to mi nie przeszkadza. Przez tę godzinkę przeuroczo przekomarzają się na tematy głównie muzyczne, co nieodmiennie wywołuje na mej twarzy uśmiech (jeśli widzicie mnie we wtorki między 15:00 a 16:00 ze słuchawkami śmiejącą się sama do siebie, to oznacza, że właśnie ich słucham, a nie że oszalałam). A jak już muszę jakoś wcześnie wstać, to najlepiej robi mi się to w piątki, bo wtedy wszystkich słuchaczy Trójki budzi właśnie Wojciech Mann. To chyba jest sztuka, przedstawić nawet prognozę pogody tak, aby była subtelnie zabawna! (Mój ulubiony żart: W Rzeszowie, Łomży i Afganistanie 14 stopni. A nie, przepraszam, w Augustowie.)
No to może tyle peanów na cześć Wojciecha Manna. Ale myślę, że ten wstęp był potrzebny, aby ewentualni czytelnicy mogli zrozumieć moje podejście do książki Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami, wspólnego autorstwa Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny.

środa, 28 marca 2012

Jak stracić chłopaka w 10 dni, czyli jak napisać zupełnie bzdurny scenariusz?

onet.film.pl

Jak stracić chłopaka w 10 dni, reż. D. Petrie

To był chyba jeden z najbardziej bzdurnych filmów jakie zdarzyło mi się obejrzeć.
Ambitna dziennikarka chciałaby zajmować się polityką, ekonomią i innymi poważnymi sprawami. Niestety, realia świata dziennikarskiego (wiem o czym piszę, bo informacjami na ten temat zarzucają nas wykładowcy) są takie, że trafiła do stereotypowego babskiego pisma "Composure" ("Cosmopolitan"), gdzie musi pisać o pierdołach typu moda, uroda i związki. Właśnie, związki. Tej tematyki ma dotyczyć jej najnowszy artykuł. Z obserwacji wie, jakie błędy odstraszające facetów popełniają jej koleżanki. Przystępuje więc do napisania tekstu mającego odsłonić owe błędy. No, racja, typowych kobiecych zagrań, których mężczyźni nienawidzą, jest chyba całkiem sporo. Zamysł napisania takiego artykułu wydaje się być nawet dość szczytny, a nuż dzięki temu którejś dziewczynie udałoby się ich uniknąć (albo chociaż - nie popełniać ich w zbyt dużej ilości). Jednak sposób, w jaki nasza dziennikareczka się do tego przygotowuje, jest dla mnie zupełnie absurdalny.

poniedziałek, 26 marca 2012

Dziedzictwo, t.2, Ch.Paolini

dziedzictwo.wikia.com
No i już, koniec Dziedzictwa. Główny wątek rzecz jasna zakończony został tak, jak można było się tego spodziewać. Imperium, uosabiane przez Eragona, pokonało złego króla Galbatorixa. Chwilami miałam wrażenie, że Paolini mnie zaskoczy, i że zwycięży Galbatorix, ale jednak nie. Jak widać, zbyt trudno oderwać się od schematu sierota wychowany w zwyczajnym środowisku okazuje się być obdarzonym niezwykłymi mocami wybrańcem, od którego zależą losy świata. Na koniec należy zlikwidować złego bohatera. Spodziewałam się trochę bardziej spektakularnej likwidacji, jakiejś bitwy, walki na smoki, miecze i świadomości. A tutaj trochę podstępu Murtagha, trochę wewnętrznej potrzeby Eragona, by pokazać Galbatorixowi, ile zła wyrządził, i już, zły bohater ulega zniszczeniu. Na dodatek ten punkt kulminacyjny ma miejsce bliżej połowy książki niż jej końca, co chyba pogłębia rozczarowanie rozwiązaniem konfliktu (miałam wrażenie, że to nie jest ostateczne starcie, skoro przede mną jeszcze tyyyle książki!). Jednak poświęcenie aż tylu rozdziałów porządkowaniu świata po obaleniu Galbatorixa jest ciekawym rozwiązaniem, dużo lepszym niż chociażby urwanie opowieści jak w Harrym Potterze, i żenujący rozdział Po 19 latach, w którym na siłę wciskamy wszystkie informacje dotyczące tego, jak potoczyły się losy najważniejszych bohaterów. W Dziedzictwie nawet po przeczytaniu tych wszystkich końcowych rozdziałów nie dowiadujemy się wszystkiego (ale nareszcie dowiadujemy się, kim jest smok obecny na okładce od I tomu Dziedzictwa!), wiele wątków pozostaje otwartych. Może to furtka do kontynuacji; Paolini zastrzegł sobie, że być może kiedyś powróci do Alagaësii. Na plus oceniam fakt, że na końcu nie ma super szczęśliwego zakończenia głównego wątku miłosnego pomiędzy Eragonem i Aryą. Oraz nowego wątku miłosnego między Murtaghiem a Nasuadą. Oba pozostają otwarte - może się coś między tymi bohaterami jeszcze rozwinie, a może nie. Paolini ponownie zastosował chwyt znany na przykład z Władcy Pierścieni: Dwóch wież - przeplatania rozdziałów poświęconych innym bohaterom. Gdy takich obszarów do przeplatania jest więcej niż 2, zdarza mi się pogubić. Dodatkowo, autor często opiera fabułę na tajemnicach i niedopowiedzeniach. Wiemy, że bohaterowie coś planują, ale nie wiemy co, dowiadujemy się w retrospekcji dopiero wtedy, jak ich plany już się urzeczywistnią. To też mnie gubiło. Mimo wszystko, książka bardzo mnie wciągnęła. Te bitwy, zaklęcia, tortury... Taka miła odskocznia od moich własnych problemów.