Smutek, C.S. Lewis
Drobna książeczka, zauważona jakiś czas temu na półce służącej do wymiany literatury. Tak drobna, że przeczytana w godzinę; tak drobna, że aż głupio dopisywać ją do listy książek przeczytanych. Ale nie, nie nabijam sobie sztucznie kolejnych odhaczonych pozycji, bo tu nie liczy się ilość stron, ale jakość tego, co na nich zapisano.
Ze dwa tygodnie temu natrafiłam przy śniadaniu na dokument na religia.tv dotyczący życia C.S. Lewisa. Z pewnością obejrzenie tego filmu pomogło mi osadzić Smutek w odpowiednim kontekście życia autora. W tym przeraźliwie smutnym momencie, kiedy jego żona umiera, a on jakoś musi sobie z tym poradzić. Swój smutek wylewa na kartki notatnika.
Brzmi znajomo... Co prawda, nie umarł ostatnio nikt z najbliższych mi osób, ale i tak jest smutno. I też, tak jak Lewis, mam notatnik do wylewania smutnych (i innych) myśli. To dla mnie bardzo intymna sprawa, dlatego też czytając te osobiste zapiski twórcy Narnii czułam się wręcz nieswojo, w czyjejś nagle odsłonionej do zupełnie naga tożsamości. Nieswojo, ale jednak znajomo, bo tyle z tego, co tam umieścił, jakoś tak do mnie pasowało. Nie wszystko, rzecz jasna. Ale naprawdę sporo. A Lewis to świetny pisarz, i Smutek napisany jest znakomitym stylem. Te fenomenalne metafory!
Chwila, gdy w duszy nie ma już nic poza wołaniem o pomoc, to może chwila, gdy Bóg nie może jej udzielić. Jesteś jak człowiek tonący, któremu nie można pomóc, bo czepia się ratownika zbyt kurczowo. Może własne, wciąż powtarzane wołania czynią nas głuchymi na głos, który spodziewamy się usłyszeć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz