Pierwszy opis książki bez obrazu okładki - bo mój wypożyczony z biblioteki egzemplarz obłożony był w skórę, i taka okładka po prostu nic tu nie wniesie... Na dodatek, ktoś w tej bibliotece przeszył książkę sznurkiem, aby się nie rozleciała. Szkoda, że sprawiło to, iż końcówki wyrazów na niektórych stronach musiałam odcyfrowywać, ustawiając książkę pod dziwnym kątem, albo po prostu się ich domyślać. Próby trzymania książki tak, aby wszystkie literki było widać, skończyły się bólem palców (!). Obcowanie ze sztuką bywa źródłem cierpienia.
Początkowo Ojciec Goriot bardzo mnie wciągnął. Ujęta zostałam zwłaszcza poczuciem humoru. Nawet gdy zdaje się, że jakiś wytwór kultury, biorąc pod uwagę różne jego aspekty, nie powinien mnie zainteresować, ale przejawia moje poczucie humory, to wiadomo, że w jakimś stopniu mi się spodoba (mam nawet pomysł na posta w tym temacie). Żarty pensjonariuszy przy posiłkach były takie właśnie moje. I to dodawanie do wyrazów końcówki -rama! No, wiec początek wciągnął. Później miałam wrażenie, że czytam dziewiętnastowiecznego francuskiego Pudelka. Kto? Z kim? Ile dostanie posagu? W pewnym momencie myślałam, że wszystko zmierza już ku szczęśliwemu końcowi, ale na to było jeszcze zbyt wiele stron do przeczytania. I, rzecz jasna, koniec wcale nie był szczęśliwy. Dobrze jednak, że doszło do śmierci tytułowego bohatera (bo nie powiedziałabym głównego; czy takim jest Goriot czy Rastignac?) - jego mowa przedśmiertna uratowała tę postać w moich oczach. Na szczęście, to całe wielbienie córek, całe to żenujące zakochanie nie było aż tak ślepe, skoro stać go było w ostatniej chwili na te gorzkie słowa. W trakcie powieści nużyło mnie jego zachowanie; pod koniec okazało się, że jednak coś się pod nim kryje. Ten fakt sprawił, że po zapoznaniu się z końcówką powieść zdaje mi się bardziej interesująca, niż w trakcie czytania. Może nawet, biorąc pod uwagę to wszystko, co już wiem, przeczytam ją kiedyś jeszcze raz.
W następnym odcinku - Pani na Srebrnym Gaju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz