Lincoln, reż. S. Spielberg
Tak coś mi się wydaje, że Lincoln Spielberga to kawał porządnego kina. Prawda, że nie fascynuje nas tak jak obywateli Stanów Zjednoczonych przedstawiona tam historia - bo i oni nie będą tak emocjonalnie podchodzić np. do Katynia Wajdy. Dla nich słowa: proklamacja, poprawka, abolicja, demokraci są częścią tożsamości (albo może bezpieczniej będzie rzec, iż powinny być). Dla nas nie jest to wszystko aż tak ważne. Ale film porządny. Chociaż bez umiaru przydługi.
I'm so Lincoln. |
Daniel Day-Lewis i Tommy Lee Jones odwalili kawał pięknej aktorskiej roboty. Nie dziwi mnie Oscar dla Lewisa, a i Tommy Lee bardziej zasłużył na statuetkę niż Christoph Waltz (chciałam napisać: niż Hans Landa, i to jest powód). Lincoln do Lincolna podobny, o uroczym absurdalnym poczuciu humoru. Trochę stereotypowy, część jego kwestii brzmi nienaturalnie retorycznie i jeszcze to wplatanie wszędzie historyjek... No ale tego wymaga chyba pokazywanie postaci historycznej. Niby nie jest typowym dobrym rządzącym, którzy przy okazji sprawdza się też jako głowa rodziny, nie jest perfekcyjnym wytworem speców od PR-u, bo mamy ten cały konflikt z żoną i w ogóle nieudane małżeństwo. Ale gdy wszyscy w Izbie głosują nad sprawą jego życia, on ogląda z synem książkę o robakach. To trochę przesada. Zbyt patetyczno-nachalne, i mało prawdopodobne.
Fabuła z zbieraniem głosów na plus, i ciekawe zakończenie wątku Stevensa z odkryciem jego motywów. W końcówce filmu zabrakło mi jakiegoś wyjaśnienia dotyczącego zamachu na prezydenta. Może w Stanach rzeczywiście zupełnie tego nie potrzeba (wątpię), ale tutaj mimo wszystko przydałaby się chociaż plansza z napisem, kto i dlaczego go postrzelił. Także dla porządnego akcentu kończącego film.
Szkoda niewykorzystania potencjału Josepha Gordona-Levitta (dlaczego oni wszyscy mają trójczłonowe imiono-nazwiska?). Ten aktor nas prześladuje. Czegokolwiek byśmy ostatnio nie oglądali, zawsze gdzieś tam czai się Joseph Gordon-Levitt. Nawet wczoraj, gdy w czasie przerwy reklamowej w Ocean's Twelve włączyliśmy TVP1, był tam on. 13-letni Josephek Gordon-Levitt w filmie Święty związek, i już w ciągu tych kilkunastu minut tego filmu miał do zagrania więcej niż w Lincolnie. A szkoda.
Swoją drogą, spodziewałam się cały film jakiejś aluzji co do tego, że ci, o których prawa walczy Lincoln, teraz zasiadają nawet na jego fotelu. A tu nic. Na miejscu Spielberga nie mogłabym się powstrzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz